sobota, 11 marca 2017

Rozdział 33

-Dasz radę Laura! - Ross któryś raz z kolejki to krzyczał, starał się mnie zmotywować.
-Ja nigdzie stąd się nie ruszam. - objęłam mocniej drzewo, on i cała reszta byli na dole góry, a ja na samym szczycie. Od jakiś dwóch dni jesteśmy w Kolorado, Vanessa i Lynchowie zaproponowali żebyśmy pojeździli dzisiaj sobie na deskach. Zawsze jeździłam na nartach, nigdy wcześniej nie na desce. Przez pół dnia uczyłam się jak jeździć na tym cholerstwie, a kiedy szło mi nawet dobrze Rydel zaproponowała żebyśmy pozjeżdżali z góry. Myślałam że dam radę, ale gdy spojrzałam w dół moja cała pewność uciekła szybciej niż dziewczyny z pokoju Rocky'ego. Jak pomyślę sobie że to właśnie przez niego jestem skazana na deskę, to gotuję się we mnie. Idiota serio musiał połamać moje narty na pół!? Ale nie ważne, teraz liczy się to jak zjechać do przyjaciół i nie zginąć.
-Weź nie przesadzaj! Wcale nic ci się nie stanie!
-Skąd masz tą pewność Rydel? - zazwyczaj ufałam jej i wierzyłam, ale jakoś w tej chwili nie za bardzo.
-Siostra ogarnij się, bo przynosisz wstyd rodzinnie. - nawet z tej wysokości dobrze widziałam, że brunetka opiera się o ramię Riker'a. Zacisnęłam zęby i jeszcze raz powoli spojrzałam na dół. W głowie cały czas powtarzałam sobie "dam radę", wzięłam głęboki wdech, poprawiłam czapkę i puściłam się drzewa.
-Zuch dziewczynka! - mój blondasek oczywiście musiał jakoś skomentować moje zachowanie. W myślach policzyłam do trzech, raz kozia śmierć i zjechałam. Słyszałam jak wszyscy krzyczą:
-Jedź prosto!
-Wyprostuj się!
-Weź ręce z oczu!
-Uważaj! Tam jest drzewo!
-Skręć lekko w prawo!
Przez ich wszystkie krzyki coraz bardziej się denerwowałam, cudem udało mi się nie wjechać w jakieś dziecko, ale na szczęście tata tego dzieciaka skapnął się że nie umiem jeździć i w ostatniej chwili przyciągnął go do siebie.
-Laura a teraz musisz ostrożnie... - niestety Ross nie dokończył, bo wjechałam w niego. Jęknęłam z bólu i po dwóch minutach leżenia, powoli podniosłam się do pozycji siedzącej. Zauważyłam że wszyscy się na nas patrzą, ale głównie na blondyna, który leżał pode mną trzymając się za krocze, a z jego oczu płynęły łzy. Szybko zeszłam z niego, delikatnie dotknęłam jego ramienia.
-Misiu wszystko w porządku? - zdawałam sobie sprawę z głupoty mojego pytania, ale za bardzo nie wiedziałam co mu powiedzieć.
-Laska walnęłaś go konkretnie w jaja, oczywiście że nie jest okej.
-Zamilcz Rocky. - Vanessa posłała mu jedno z jej morderczych spojrzeń.
-Ross mocno boli? - Delly przykucnęła koło brata, a mi zrobiło się naprawdę głupio, że z mojego powodu cierpi. Zgarnęła z jego twarzy płatki śniegu, które leciutko latały wokół nas.
-Nie. - serce mi zamarło jak usłyszałam jego głos, było słychać w nim ból i to że cierpi.
-Ross nawet nie wiesz jak jest mi przykro, naprawdę bardzo, bardzo mocno cię przepraszam. - łza spłynęła po moim policzku, nie dosyć że było mi cholernie głupio że staranowałam swojego chłopaka to jeszcze przez ten przeklęty mróz oczy mi teraz łzawią.
-Nie płacz z mojego powodu. - dlaczego on zawszę się martwi o mnie, a nie o siebie? To sprawia że jeszcze bardziej go kocham i wiem że on kocha mnie.
-To przez mróz. - wyjaśniłam uśmiechając się. -Chcesz już wracać?
-Tak, ale potrzebuje jeszcze chwili.
Poczekaliśmy jakieś pięć minut jak chłopak podniesie się z ziemi i ruszyliśmy do domu. Ryland i Riker podtrzymywali go żeby nie upadł. Po przekroczeniu progu chatki poszłam przyrządzić dla wszystkich kakao, chłopacy położyli poszkodowanego na kanapie. Państwo Lynch razem z wujem pojechali zjeżdżać na inny stogi niż my, bo jak to Robert powiedział nie zamierza się do nas przyznawać i za nasze zachowanie wstydzić. Ciocia Kristen nie pojechała z nimi, ostatnio dosyć dziwne się zachowuję jest jakaś nieobecna. Wzięłam tackę z kubkami i dołączyłam do reszty. 
-Hej, co to za krzyki? - zapytałam rozdając każdemu kakao.
-Chłopacy chcą oglądać "Wakacje z cheerleaderkami"...
-To jest naprawdę dobry film. - przerwał Van Riker.
-Ale zważywszy na to że jutro jest wigilia, nie uważacie że dobrze by było obejrzeć coś świątecznego? Ostatnio na YouTube widziałam zwiastun filmu "Cztery gwiazdki" jest to komedia, romans i dramat, wydaje się naprawdę ciekawy. Co wy na to? - entuzjazm w głosie Delly był zaraźliwy.
-Jestem za tym. - zgodziłam się z przyjaciółką.
-A ja nie. - odezwał się Ryland wkładając telefon z przypiętymi słuchawkami do kieszeni.
-Chłopaki no weźcie. Jutro jest wigilia, a wy chcecie jakieś dupy oglądać, które możecie zawsze kiedy indziej sobie włączyć i nas nie musi przy tym być.
-Rydel co ci przeszkadza żeby oglądać film nie związany ze świętami? - zapytał Rocky, które na dobrą sprawę miał wyjebane co będziemy oglądać.
-W takim razie oglądamy film o jakiś przystojniakach na plaży, którzy nie mają koszulek, a ich sześciopak idealnie komponuje się z morzem i piaskiem. Zaraz sprawdzę co wujek Google poleca. - Nessa wyciągnęła telefon z kieszeni, gdy odblokowała go, Ryland machnął ręką i powiedział:
-Nie będziemy tego oglądać. Jak nazywał się ten film "Cztery gwiazdki"? - najmłodszy z nas podszedł do laptopa podłączonego do telewizji i zaczął wpisywać tytuł filmu. Razem z dziewczynami uśmiechnęłyśmy się zwycięsko i przybyliśmy sobie piątkę tak żeby chłopacy nie widzieli. Każdy z nas zajął miejsce, ja usiadłam koło Ross'a, Vanessa i Rydel usiadły koło Riker'a, Ryland zajął miejsce na fotelu, a Rocky wybrał podłogę. Położyłam głowę na ramieniu blondyna, czułam że się uśmiecha.
-Nadal boli? - szepnęłam mu do ucha żeby nie przeszkadzać reszcie w oglądaniu.
-Nie, jest dobrze, ale jak chcesz to możesz pocałować żeby było lepiej.
-Idź ty zboczeńcu. - walnęłam go w ramię z trudem powstrzymując uśmiech, ten tylko zaśmiał się z mojego czynu, objął ramieniem i pocałował w czubek głowy. To znaczy że mój Ross wrócił i nic mu nie jest, odetchnęłam z ulgą. Z zaciekawieniem oglądałam jakie przygody spotykali główni bohaterowie, nawet nie wiem kiedy minęło te półtora godziny. Po pomieszczeniu rozbrzmiał genialny głos Ed'a Sheeran'a w piosence "Give Me Love", szybko odebrałam telefon od cioci Kristen.
L:Hello?
K:It's me.
L:Poważnie ciociu?
K:Tak tylko się zgrywałam. Laura gdzie ty i Vanessa jesteście?
L:U Lynchów, a co?
K:Czy możecie już wrócić?
L:Tak możemy. Czy coś się stało?
K:Nie, ale mamy gości. Jak chcecie możecie zabrać ze sobą Lynchów, ich rodzice też tu są.
L:Dobra będziemy za jakieś piętnaście minut.
Rozłączyłam się i powiedziałam reszcie że ja i Nessa musimy iść, a oni jak chcą to mogę zabrać się z nami. Od ich domku do naszego jest jakieś piętnaście minut drogi samochodem, pojechaliśmy dwoma autami. Całą drogę zastanawiałyśmy się z Vanessą, kto mógł nas odwiedzić, ale nic konkretnego nie przychodziło nam do głowy. Kiedy weszliśmy do domku z salonu słyszeliśmy głośne śmiechy, razem ze siostrą spojrzałyśmy się na siebie lekko zszokowane poznając właśnie ten jeden śmiech, taranując Rocky'ego i Riker'a pobiegłyśmy do źródła głosów.
-O mój Boże! - krzyknęłam na widok taty i rzuciłam się na niego mocno przytulając.
-Dziewczynki nie mogę oddychać. - mimo tych słów mocniej nas przytulił. Tak się ciesze że go widzę, tyle czasu mi go brakowało. Przywitałyśmy się jeszcze z Alice, która wyglądała naprawdę dobrze. Zapoznałyśmy tatę i jego dziewczynę z naszymi przyjaciółmi.
-Tato to jest mój chłopak Ross. Ross to jest mój tata. - odciągnęłam ich na chwilę na bok, żeby się poznali.
-Naprawdę miło mi pana poznać, Laura bardzo dużo o panu mówiła. - blondyn radośnie wyciągnął rękę do mojego ojca, ten podejrzanie i nie ufnie spojrzał na nią po czym uścisnął ją.  
-Mi też miło cię poznać, ale jeśli skrzywdzisz moją córeczkę, to równie dobrze możesz iść szukać sobie miejsca na cmentarzu. - papa przyciągnął go do siebie tak że byli oko w oko, a ich twarze dzieliła pięciocentymetrowa odległość.
-Okej? Wystarczy. Może wszyscy usiądziemy. - zaproponowałam.
-To świetny pomysł. - człowiek od którego mam połowę DNA z radością przystał na mój pomysł. Wszyscy zaczęli zajmować sobie miejsca, Ross trochę pobladł i wyglądał na lekko przestraszonego, ale tak poza tym wszystko było z nim dobrze. Razem z tatą poszliśmy przynieść więcej ciasta i talerzyków. 
-Musiałeś go tak nastraszyć? - popatrzyłam na tatę, próbując udawać złą, ale za bardzo się cieszę że go widzę żeby być na niego zła.
-Chłopak wydaję się miły i dobrze wychowany, ale zrozum mnie, jestem twoim ojcem muszę go nie lubić, chodź wydaję mi się że będzie to trudne zadanie. - on jak nigdy umie mnie rozśmieszyć i wywołać uśmiech na mojej twarzy.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak cholernie za tobą tęskniłam i jak mocno się cieszę, że jesteś tutaj razem z nami. - kolejny raz przytuliłam mężczyznę, który dał mi i Van tyle miłości ile mógł po śmierci mamy i nas wychował.
-Ej! Młoda damo język. - upomniał mnie.
-Dlaczego kiedy dzisiaj rano rozmawialiśmy przez telefon, nie powiedziałeś że przyjeżdżasz? - od jakiś dwóch tygodni codziennie rozmawiam z tatą przez telefon, kilka razy zdarzyło nam się od siebie zadzwonić żeby powiedzieć tylko "Dzień dobry" albo "Dobranoc".
-A czy wtedy byłaby to taka niespodzianka, jak teraz?
-Nie, ale może bym wam upiekła jakiś tort na przywitanie albo zrobiła przynajmniej jakieś kanapki, pewnie jesteście mega głodni i zmęczeni po podróży.
-Czy ty myślisz że moja siostra wiedząc od jakiś trzech tygodni że tutaj przyjedziemy, nie zrobiła nam nic do jedzenia? Uwierz mi, ja już na jedzenie nie mogę patrzeć. - zaśmiał się.
-A jednak przyszedłeś po ciasto. - obróciliśmy się w stronę wejścia do kuchni, gdzie stała Vanessa i nam się przyglądała.
-Bo nie mogłem się powstrzymać. - ten zadziorny uśmiech, mama zawsze mówiła że to właśnie w nim się zakochała.
Brunetka uśmiechnęła się tylko na odpowiedz taty i pomogła nam wykładać placek na talerz, po ośmiu minutach wróciliśmy do reszty, byśmy szybciej się wyrobili, ale w kuchni cały czas ze sobą rozmawialiśmy. W salonie panowała naprawdę dobra atmosfera, wszyscy rozmawiali ze sobą jakby znali się kupę lat. Ross na początku trochę głupio się czuł jak tata zadawał mu jakieś pytania, ale dyskomfort szybko minął. Przestałam słuchać o czym rozmawiają, kiedy wkroczyli w tematykę sportu, całe męskie grono zaczęło rozmawiać o jakiś zawodnikach czy grupach, które kompletnie mnie nie interesowały. Alice opowiadała jak idzie jej w butiku, który jakiś czas temu otworzyła, każdy ze sobą rozmawiał. Ciocia Kristen przeprosiła nas na chwilę i w tempie błyskawicznym poszła do łazienki, po jakimś czasie wróciła. Coraz bardziej zaczynam się martwić o ciocie, mam nadzieję że nie jest na nic chora i to jest związane tylko z jutrem i stresem z tym żeby wszystko wypaliło. Vanessa i ja bardzo ucieszyłyśmy jak tata powiedział nam że zamierza z nami spędzić dwa tygodnie, już nie mogłyśmy się doczekać żeby pokazać mu miejsca do których chodzimy w LA. Oczywiście parę miejsc wykluczymy z planu naszej wycieczki, to będzie wspaniały czas.

                                                                            ***
Witajcie kochani! Oto ja i nowy rozdział. Naprawdę się ciesze że w tydzień udało mi się napisać rozdział, może nie jest długi, ale ważne jest że nie jest krótki. Mam nadzieje że rozdział wam się spodoba, cały dzień dzisiaj go pisałam. Liczę na wasze komentarze, przyznam że pod poprzednim rozdziałem nie spodziewałam się żadnego komentarza, a tu był jeden od Honey (którą serdecznie pozdrawiam) ten jeden komentarz był naprawdę motywujący. Dziękuje Ci. Do zobaczenia wkrótce.

   

sobota, 4 marca 2017

Rozdział 32

W trójkę udaliśmy się do kuchni, gdzie wyciągnęliśmy wszystkie potrzebne składniki do przygotowania ciasta na pierniki. Głównie to ja i Rydel zajmowałyśmy się pieczeniem, Ross tylko siedział i co chwilę nam przeszkadzał. Jak nie chował nam dla żartu składników, to gadał jak katarynka, buzia w ogóle mu się nie zamykała albo specjalnie fałszował podczas śpiewania, kiedy w radiu leciało coś co zna. Strasznie to wkurzało, ale chyba najgorsze było, jak uszczypną mnie w tyłek gdy sięgałam po miskę z górnej szafki. Przez tego idiotę piękna miska w serduszka wylądowała w koszu, tak się na niego wkurzyłam że zaczęłam go bić ręcznikiem kuchennym, a ten tylko się śmiał. Kazałam mu posprzątać resztki miski (bądź co bądź, ja nie zamierzam sprzątać po nim), po tym całym zajściu siedział chwilę cicho, już z Delly ucieszyłyśmy się że mamy spokój. Niestety po ośmiu minutach ciszy postanowił, że nie będzie z nami gadać tylko sobie pośpiewa. Uwielbiam słuchać jak śpiewa, ale jak specjalnie fałszuje i krzyczy to już nie koniecznie. Z jego ust usłyszałam najgorszą wersje "Hello" Adele (chciałabym pogratulować Adele wszystkich nagród zdobytych na gali Grami ~aut).
-Zrób coś ze swoim bratem, bo zaraz ja mu coś zrobię. - szepnęłam do blondynki wkładając kolejną porcję pierników do piekarnika.
-To twój chłopak. - odparła kładąc gorącą blaszkę na podstawkę na stole. Podeszłam do niej pomagając wykładać pierniki na talerz.
-Zamknij się Ross i zrób głośniej! - wydarła się nagle Delly, aż podskoczyłam ze strachu.
-Dlaczego mam się zamknąć? - zapytał blondyn podgłaśniając radio. Chwilę się przysłuchałam piosence po czym się wydarłam, kiedy mój chłopak chciał coś powiedzieć.
-Boże zamknij się! Shawn Mendes leci! - podleciałam do radia, gdzie stała już Delly, razem miałyśmy taki zaciesz słuchając Shawn'a Pieprzoną Perfekcje Mendesa.
-Jezus kocham "Stitches"! Laura jak można mieć aż taki talent? - dziewczyna wygląda jakby miała się zaraz ze wzruszenia popłakać. Sama muszę przyznać, że jak mocniej się w słucham w jego głos to mam takie ciarki na plecach i chcę mi się płakać. W jego głosie trudno jest się nie zakochać, to jest takie wspaniałe, że jest taki utalentowany.
-Kim jest Shawn Mendes? - Ross podszedł do nas, po tym jak piosenka się skończyła i prowadzący stację zapowiedział najnowszy kawałek Justin'a Biebera. Wtedy każda z nas wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia.
-Trzymaj mnie, bo zaraz ataku serca dostane. - złapała się za pierś, gdzie znajduje się serce. -Ty się pytasz kim jest Shawn!?
-No, co jest w tym złego, że zapytałem się, kim on jest?
-Mogę ci powiedzieć kim ty jesteś.
-Zamienia się w słuch.
-Nikim. - Rydel uśmiechnęła się iście wrednie. Mina chłopaka była bez cenna, musiałam ugryźć wnętrze policzka żeby się nie uśmiechnąć.
-Nie bierz sobie tego do siebie kochanie. - postanowiłam pocałować go w policzek, ten przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Słyszałam za sobą głos blondynki mówiący, że jesteśmy ohydni i nie mamy robić tego przy ludziach. Znam na tyle dobrze Ross'a że wiem, że zrobił to specjalnie żeby zrobić na złość siostrze za to że go obraziła, mogłabym mu nie pomagać, ale wtedy bym nic nie zyskała, może ewentualnie zadowolenie przyjaciółki. A tak całuje się z najprzystojniejszym chłopakiem w LA. 
-On jest kanadyjskim piosenkarzem i jest mega uroczy. - wyjaśniłam mu, gdy przestaliśmy się całować. 
-Widzisz Rydel, Laura grzecznie i kulturalnie odpowiedziała na moje pytanie. A co to miało znaczyć "mega uroczy"!? - odwrócił się w moją stronę, na twarzy miał wymalowaną czystą zazdrość. 
-To znaczy że jest mega uroczy, nie musisz być zazdrosny. -  uszczypnęłam go w prawy sutek.
-Ale ja nie jestem zazdrosny. 
-Owszem jesteś. 
-Laura ma racje bracie, jesteś zazdrosny. Jeśli mam być szczera to masz być o co, Shawn'em można słodzić herbatę, którą nie byłbyś w stanie wypić, bo byłaby taka słodka. - kocham Delly i jej podejście do braci i Ellington'a. 
-On jest uroczym piętnastolatkiem, gdybym leciała na młodszych i nie poznała ciebie to bym robiła wszystko żeby go zdobyć. 
-No nie powiem, uspokoiłem się trochę.
Następne dwie godziny minęły nam na zdobieniu pierników w różne wzorki, kilka razy przyłapałam Ross'a jak próbował zjeść nasze arcydzieło, za każdym razem zwracałam mu uwagę żeby tego nie robił. Jak już wszystko przyrządziliśmy dołączyła do nas Vanessa, chwilę z nami porozmawiała po czy zadzwoniła do niej jej stara znajoma.  Chcieliśmy razem obejrzeć jakiś film, ale pani Stormie zadzwoniła do Rydel z pytaniem czy zamierzają dzisiaj wracać do domu, zrobiło im się trochę głupio więc postanowili pójść już do domu. Wieczór spędziłam z Van, ciocią i wujem, na początku oglądaliśmy komedie "Millerowie", która swoją drogą była bardzo śmieszna, a później wuja Robert zaproponował że zagramy w kalambury. Tak fajnie się nam grało, że nawet nie zauważyliśmy kiedy na zegarku pojawiła się druga w nocy. Każdy z nas rozdzielił się do swoich pokoi. Noc minęła mi spokojnie, wczesnym rankiem obudził mnie dźwięk przychodzącego sms'a, po przeczytaniu wiadomości szybko chwyciłam bluzę i nakładając ją na siebie zeszłam na dół. Najciszej jak tylko umiałam wyszłam do ogrodu, gdzie czekał na mnie Ross z uśmiechem na ustach. Podbiegłam do niego rzucając mu się na szyję, jakbym go wieki nie widziała. Chłopak mnie pocałował i wziął za rękę.
-Dokąd mnie ciągniesz? - zapytałam kiedy blondyn zaczął mnie prowadzić w nieznanym mi kierunku.
-Co powiesz o romantycznej przejażdżce? - na słowa Lyncha zatrzymałam się gwałtownie.
-Ale że teraz? - musiałam komicznie wyglądać ze zdziwioną miną skoro mój partner miał taką minę, jakby próbował nie roześmiać się.
-A czemu nie?
-Poczekaj, pójdę się przebrać. - już miałam iść w stronę domu, kiedy Ross mnie zatrzymał.
-Nie musisz nigdzie iść, tak będzie idealnie.
-Jesteś pewien? 
-Niczego bardziej nie byłem pewien, a teraz chodź. Porywał cię. - blondyn przyciągnął mnie do siebie oplatając mnie swoim ramieniem. Dwie sekundy później staliśmy przed samochodem rodziców chłopaka, podziękowałam skinieniem głowy, kiedy Ross otworzył mi drzwi.
-Czyli to jest porwanie? - zapytałam, gdy odpalił silnik.
-Nie, bo jedziesz z własnej woli. A po drugie mam muffiny. - pomachał mi torbą pełną smakołyków.
-Muffiny!? - pisnęłam wybuchające głośnym śmiechem, chwytają jednego muffina.
-O co chodzi? - blondyn wyglądał na trochę zabitego z tropu.
-O nic. - włączyłam radio żeby zabić panującą ciszę, właśnie załapaliśmy się na końcówkę piosenki Shawn'a, zrobiłam znaczącą minę biorąc gryzą muffina.
-Będzie mi się opłacało zapytanie ciebie co ty robisz? - uniósł pytająco jedną brew.
-Nie. - pokręciłam przecząco głową, biorąc kolejnego gryza. Po jakiś piętnastu minutach jazdy Ross skręcił w stronę jakiegoś lasku. 
-Czy ty wywiozłeś mnie tutaj żeby mnie zgwałcić, a potem zabić? - zapytałam lekko spanikowana. Nie powinnam czytać fanfiction o tym jak dziewczyna zostaję porwana, wywieziona do lasu, zgwałcona, zabita i zakopana pod drzewem, przed spaniem. Przeklęty Harry Styles (zmyśliłam takie fanfiction ~ aut)! 
-Co!? Nie! Skąd ci taki pomysł do głowy przeszedł? 
-No wiesz, porywasz mnie z samego rana, gdzie normalny człowiek o tej porze śpi. Wywozisz do lasu, a z tyłu na siedzeniu jest łopata i czarne worki na śmieci. - wskazałam na wcześniej wspomniane przedmioty. 
-Rzeczywiście słabo to wygląda. - podrapał się z tyłu głowy. -Ale to nie jest tak jak myślisz, moja mama wczoraj robiła zakupy w ogrodniczym i zapomniała wyciągnąć tą łopatę. Możesz być spokojna, nic ci nie zrobię. 
-Załóżmy że ci wierzę. 
-Jesteśmy na miejscu. - Ross zatrzymał samochód. Rozejrzałam się dokoła, kiedy chłopak otworzył mi drzwi. Było tutaj naprawę pięknie, aż z wrażenia zapadło mi dech w piersi.
-Czy stąd widać całe Los Angeles? 
-Tak kochanie. - Ross objął mnie od tyłu i pocałował w szyję. 
-Poczekaj, po co mnie tutaj przywiozłeś? - plecami oparłam się o jego klatkę piersiową. 
-Żebyśmy mogli podziwiać jak słońce budzi LA. - wyjaśnił.
-Myślałam że Los Angeles nigdy nie chodzi spać. 
-Słuszna uwaga. Kocham cię. - blondyn schował głowę w zagłębieniu mojej szyi.
-Ja ciebie bardziej. - zaczęliśmy się całować, po jakiś czterech minutach usiedliśmy na skalę. Nieświadomie uśmiechała się do siebie podziwiając jak słońce wyłania się za wysokich wieżowców i jak na drodze pojawiają się pomału samochody. Lynch cały czas obejmował mnie ramieniem, a ja miałam głowę opartą o jego tors. Zrobiło mi się trochę głupio jak koło nas przebiegło jakieś małżeństwo, które uprawiało poranny jogging, a ja miałam na sobie piżamę. Pochyliła się do ucha mojego chłopaka i zapytałam czy możemy już wracać.
-Nie podoba ci się tutaj? - trochę posmutniał, kiedy odsunęła się od niego.
-Nie, tutaj jest naprawdę piękne, dziękuję ci bardzo za to że mnie tutaj przywiozłeś, ale nadal mam na sobie piżamę. I trochę głupio się czuję z tym faktem, że wszyscy dokoła mnie są ubrani, a ja nie.
-Przecież masz na sobie ciuchy. 
-Nie o to mi chodziło! - oparłam bezradnie głowę o ręce.
-Przecież wiem, tak tylko się z tobą droczyłem. 
Rzuciłam bluzę na tylne siedzenie samochodu, gdy weszliśmy do pojazdu, bo robiło się coraz cieplej. Zapięłam pas i założyłam okulary przeciwsłoneczne Ross'a, które mi pożyczył, na nos. Cała droga minęła nam na rozmowie, blondyn mówił mi co zamierza mi pokazać w Colorado i gdzie można zjeść coś dobrego. 
-Widzimy się jeszcze dzisiaj? - zapytał parkując auto przed swoim domem.
-Jasne, że tak. - pocałowałam go na pożegnanie i pobiegłam w stronę domu. Wuja i Vanessa jedli właśnie śniadanie.
-Gdzie ty byłaś? Już chciałem dzwonić na policję że ktoś mi córkę porwał. - zrobiło mi się bardzo miło na sercu, jak wuja Robert nazwał mnie swoją córką.
-Ross mnie zabrał, w takie fajne miejsce. Nie musisz się martwić. A gdzie jest ciocia? 
-Musiała co załatwić w mieście. - wyjaśniła mi Vanessa. 
-Aha. 
-Siadaj i jedź. - wuja wskazał miejsce koło siebie. Chwyciłam płatki śniadaniowe i wsypałam je do miski, dodałam jeszcze mleka i zabrałam się za jedzenie.

                                                                         ***
Wróciłam! Wiem że bardzo długo mnie nie było, nigdy chyba aż tyle nie musieliście czekać na rozdział. Szczerze to co jest powyżej jest bardzo słabe, za co chciałabym serdecznie przeprosić. Nie miałam za bardzo pomysłu na rozdział i jeśli macie jakieś ciekawe pomysły na kolejny rozdział to śmiało możecie pisać. Chyba mam kryzys twórczy, brak pomysłów i tak w ogóle. Nawet zastanawiałam się czy nie zakończyć tej historii, ale szkoda mi trochę tego kończyć. Mam nadzieję że za jakiś czas wena mi wróci, szkoła bardzo mnie wykańcza. Podejrzewam że następnym rozdział może być słaby, ale jest szansa że będzie lepszy od tego. Odzwyczaiła się trochę od pisania, więc potrzebuję trochę czasu żeby wrócić do dawnej formy. Życzę wszystkim udanego dnia, mam nadzieję że ktoś tutaj wpadnie i przeczyta moją ciężką pracę 😂 Do zobaczenia wkrótce.