Rano obudziłam się pierwsza, leniwie przetarłam zaspane oczy, kiedy przyzwyczaiłam mój wzrok do światła spojrzałam na śpiącego Ross'a. Spał tak słodko że nie miałam serca go budzić, ale nie było innego wyjścia i musiałam to zrobić.
-Ross wstawaj! - chwyciłam jego ramiona i zaczęłam nimi potrząsać. Blondyn jęknął z niezadowolenia i przewrócił się na drugi bok. - O nie! Nie będziesz spał. - wstałam i skoczyłam na niego.
-Jezus... - leżałam na plecach chłopaka, który próbował przyłożyć mi poduszkę do twarzy. -Laura chyba mi nie dasz spokoju. - stwierdził po czym przewrócił się tak że teraz leżałam na jego klacie, a nie plecach, przytaknęłam głową na znak że się z nim zgadzam. Chyba z pięć minut patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak miło cię widzieć od razu po przebudzeniu. - Lynch pocałował mnie w policzek, zarumieniłam się przypominając sobie co robiliśmy w nocy.
-Hej nie śpij. - podniosłam jego brodę do góry, kiedy on zamykał oczy.
-Nie mam co liczyć na śniadanko od mojej pięknej kobiety, racja? - przejechał koniuszkami palców po moim nagim ramieniu, przez całe moje ciało przeszedł dreszcz, a w dole brzucha poczułam taki skurcz jakby tysiące motyli naglę wyleciało z ukrycia i latało po całym moim brzuchu.
-Musimy iść, a nawet gdybym chciała ci zrobić śniadanie założę się że tutaj nic nie znajdę.
-Masz rację niczego raczej tutaj nie znajdziemy.
-Ja zawsze mam rację. - pokazałam mu język. -Jak chcesz mogę ci coś postawić w Starbucksie.
-Ty możesz mi coś innego postawić. - mruknął i uśmiechnął się zadowolony z tego co powiedział. Nie rozumiem z czego on się tak cieszy przecież to nie było wcale zabawne, moja twarz przybrała powagi.
-Wychodzę. - popatrzyłam na niego po czym podniosłam się żeby wstać, ale on złapał mnie za rękę przyciągając znowu na dół.
-Nie. Proszę zostań. Poleżymy sobie jeszcze trochę.
Wyszło na to że przez dobre piętnaście minut leżeliśmy w ciszy zdani tylko na swoje własne myśli, potem trochę się całowaliśmy, a na sam koniec rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Koło godziny dziesiątej wyszliśmy z domu kolegi Ross'a, wcześniej ogarnęliśmy go tak żeby nie było widać, że ktoś tu przebywał no i podlaliśmy kwiaty. A właściwe to ja to zrobiłam, gdybym ich nie podlała pewnie by zwiędły, bo i tak były na skraju wyczerpania. Co za idiota powierzył Ross'owi takie zadanie, chyba taka osoba która chcę żeby jego rośliny padły. Blondyn tłumaczył mi, że jest tu raz w tygodniu od miesiąca i że robi to o co go poproszona. Powiedziałam że mu wierzę dla świętego spokoju. Ale kiedy blondyn był w łazience znalazłam ogromny pokój gier i reszta stała się jasnością.
***
-Fajny twój kolega ma dom. - wzięłam łyka kawy. Wracaliśmy właśnie z Starbucksa do domu, ja popijałam moją kawę, a Ross trzymał mnie za rękę i co jakiś czas prosił żebym dała mu napić się mojego napoju, bo sam wypił swój w kawiarni.
-Naprawdę? Podoba ci się?
-No. - przytaknęłam głową.
-Chciałabyś mieć kiedyś taki dom?
-Do czego ty zmierzasz? - kiedy zadawał mi to pytanie brzmiał dziwnie.
-No wiesz, kiedy kiedyś się pobierzemy to będziesz chciała mieć taki dom i mieszkać w nim ze mną? - zatrzymał się na chwilę, a ja razem z nim. Wyglądał tak słodko, gdy mówił to nieśmiało i lekko zawstydzony.
-A niby z kim innym głuptasie, wątpię że będzie nas stać na taki duży. Ale mniejszy też mnie zadowoli.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy żebyś miała taki dom ze swoich marzeń.
-Niech ci będzie, a teraz chodź, bo stoimy tutaj na środku chodnika jak jacyś kretyni i blokujemy przejście. - pociągnęłam go za rękę.
-Myślisz, że twój wuja zabije mnie za to że na noc nie wróciłaś do domu?
-Serio myślisz, że on ci coś zrobi. Wątpię w to.
-Masz rację, najpierw zabije mnie twój tata, a moimi zwłokami zajmie się pan Robert.
-Boże...Mam dość. - puściłam dłoń chłopaka i ruszyłam przed siebie.
-Laura dokąd ty idziesz? Zaczekaj na mnie. - podbiegł do mnie i objął ramieniem. Dokończyłam pić moją kawę i pusty kubek wyrzuciłam do najbliższego kosza na śmieci.
-Ross chodźmy na plac zabaw. - palnęłam przerywając chwilową ciszę.
-Po co? - jego mina przedstawiała wielkie zdziwienie.
-Mam ochotę pohuśtać się, zjechać na zjeżdżalni.
-Okej, ale jak zobaczymy na placu zabaw Rocky'ego i Ellingtona zmieniamy miejscówkę.
-Okej.
Nie całe pięć minut zajęło nam znalezienie najbliższej placówki, na nasze szczęście było tam mało ludzi. Już widzę jak te wszystkie mamuśki dziwnie się na nas patrzyły czy kłóciły się że ich dziecko ma większe prawo do huśtawki niż my. Raz jak poszłam z Vanessą i Rydel znalazła się taka, która nakrzyczała na nas że nie mamy prawa tutaj być, bo to plac dla dzieci, a my nimi nie jesteśmy pomińmy fakt że nic złego nie robiłyśmy tylko siedziałyśmy na ławce.
***
-Nie śmiej się już ze mnie, proszę. - cieszyłam się że w końcu jesteśmy przed domem, gdybym miała iść z nim jeszcze chwilę dłużej chybabym sobie coś zrobiła. Serio.
-Nie mogę uwierzyć, że.... - zaczął, ale mu przerwałam.
-Błagam cię nie kończ tego zdania.
-Że zwymiotowałaś na to biedne dziecko. - uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi przykro i wstyd z tego powodu. To wszystko przez tą cholerną huśtawkę, ja naprawdę nie wiem kiedy ten chłopczyk pojawił się koło mnie akurat wtedy kiedy zrobiło mi się niedobrze. Biedak teraz będzie się bał chodzić na plac zabaw, dlaczego mnie nie powstrzymałeś przed pójściem tam albo jak siadałam na to cholerstwo!? Gdzie wtedy byłeś? - uderzyłam go palcem wskazującym w tors.
-Obok ciebie kiedy się haftowałaś na tego biedaka.
-Boże... - otworzyłam drzwi domu i wpuściłam mojego partnera do środka.
-To nie zmienia faktu, że powinieneś do tego nie dopuścić.
-Czyli to że obrzygałaś tego dzieciaka to moja wina? - zrobił zdziwioną minę w której było też niedowierzanie.
-Nie, po prostu możemy już o tym nie mówić, już dosyć wstydu się najadłam, a za każdym razem jak to powtarzasz to uczucie powraca ze zdwojoną siłom. Pewnie jego mama mnie nienawidzi nawet nie chcę wiedzieć co o mnie sądzi. - usiadłam przy stole w kuchni.
-Wiesz przeprosiłaś za całą sytuacje i nawet zaproponowałaś mu lody, a to że jego mama się nie zgodziła to już inna sprawa. - blondyn usiał naprzeciwko mnie.
-A dziwisz się tej kobiecie, ja na jej miejscu też bym tak zrobiło. - do kuchni wszedł wuja Robert na początku nas nie zauważył, ale jak prawie usiadł na kolanach Ross'a podniósł wzrok z papierów prosto na nas.
-O a wy tutaj? - zdziwił się, usiadł po mojej prawej stronie.
-Na to wychodzi że tak.
-Jakie masz plany na dzisiaj? Bo ja za jakieś dziesięć minut jadę do szpitala do mojej kochanej żony i naszego dziecka, jak chcesz możesz zabrać się ze mną.
-Nie, ja tu zostanę i ugotuje jakiś obiad, ciocia i Finnick dopiero jutro wracają, a babcia i dziadek są naszymi gośćmi, nie wypada żeby byli głodni. A z chęcią spędzę z nimi trochę czasu, tak dawno się nie widzieliśmy.
-Dobrze jak chcesz. Wrócę przed siedemnastą. - wstał i pocałował mnie w czubek głowy. -Cześć Ross.
-Nawet nie skapnął się, że nie wróciłaś na noc. - zauważył blondyn po wyjściu wuja.
-Właśnie syn mu się urodził i uwierz mi, on żyje tym.
-Ja też pójdę do siebie, wezmę prysznic.
-I pójdziesz jeszcze spać. - dokończyłam za niego. Ross uśmiechnął się do mnie i na pożegnanie namiętnie mnie pocałował, umówiliśmy się że popołudniu on przyjdzie do mnie. Po jego wyjściu chwilę rozmawiałam jeszcze z Vanessą, którą spotkałam w salonie powiedziała mi że rozmawiała z Rydel i obydwie chcą wiedzieć czy za trzy dni będzie nam pasowało żeby wyjechać do Kanady. Powiedziałam jej że tak i poszłam do siebie, wzięłam z szafy świeże ubrania i udałam się do łazienki, gdzie się umyłam i ogoliłam sobie nogi, posprzątałam w pokoju. Zeszłam na dół w jednej z szuflad znalazłam zeszyt z przepisami, wybrałam coś na obiad. Sprawdziłam czy wszystkie potrzebne składniki są, okazało się że paru brakuje, więc wzięłam kluczyki od samochodu z szafki i udałam się do najbliższego sklepu. Około godziny dwunastej obiad był już prawie gotowy, babcia chciała mi pomóc, ale grzecznie odmówiłam. Vanessa zrobiła im herbaty i wszyscy zaczęliśmy sobie opowiadać co u nas nowego słychać. Babcia po usłyszeniu, że zamierzamy z przyjaciółmi wyjechać na tydzień może dwa do Kanady zaczęła nam polecać miejsca warte zwiedzenia, moja siostra wszystko sumiennie zapisywała w notatniku w telefonie. Dziadek pomógł mi w nakryciu do stołu, kiedy każdy najadł się obiadu, zrobiliśmy kawę którą zaniosłam do salonu ktoś pokroił ciasto, które kupiłam. Po jakimś czasie dołączył do nas Ross, cieszyłam się że pozna on bliżej moją rodzinę, a oni jego.
***
-Mały dzisiaj bardzo dużo płakał, ale jak wziąłem go na ręce to przestał. Zobaczcie tutaj Finnick ziewa.
Robert właśnie pokazywał na wszystkim zdjęcia ze szpitala i opowiadał co tam słychać u cioci i małego. Uśmiech nie schodził mu z buzi, mężczyzna powiedział, że nowy mieszkaniec tego domu pojawi się tutaj około godziny jedenastej, poprosił nas wszystkich o pomoc w przygotowaniu odpowiednio domu. Wiecie parę baloników, transparent z napisem "Witajcie w domu" itp.
-Jasne, że ci wszyscy pomożemy. - zapewniłam.
-Dziękuje.
Każdy poszedł do siebie, okazało się że jutro wieczorem babcia i dziadek wyjeżdżają. Koło godziny jedenastej zasnęłam.
***
Rano panowało wielkie zamieszanie, każdy nie mógł się doczekać przyjazdu cioci i małego. Babcia upierała się że zrobi swoje słynne ciastka, a że nie lubi jak ktoś jest w kuchni, kiedy ona gotuje wyrzuciła nas z niej i kazała się zająć czymś innym.
-Laura chcesz ze mną jechać na małe zakupy do dziecięcego? - zapytała Van ubierając buty.
-Jasne. - szybko się ubrałam i ruszyłam za siostrą do samochodu. Zajęłam miejsce pasażera, pojechałyśmy do najbliższego sklepu z akcesoriami dziecięcymi. Nie chciało nam się chodzić za daleko, dlatego Vanessa zaparkowała samochód najbliżej drzwi wejściowych. W środku panowała miła atmosfera.
-Czy ty widzisz te wszystkie ubranka? - brunetka nie mogła wyjść z zachwytu odzieżą dla małych brzdąców.
-Kiedyś jak będziesz miała dzieci, twój mąż będzie musiał cię trzymać z dala od takich miejsc, bo roztrwonisz cały wasz majątek na ubrania.
-Moje dzieci będą zajebiście ubrane zobaczysz.
-W to nie wątpię.
-Ej Laura zobacz jaka fajna sukienka, myślę że będzie pasowała na ciebie jak ulał. - podniosła wcześniej wspomnianą rzecz, postanowiłam zostawić to bez komentarza. Miałam ochotę pokazać jej środkowy palec, ale stwierdziłam że to nie kulturalne zwłaszcza, że w pomieszczeniu są też małe dzieci. Nie miałam ochoty na kolejną wtopę z jakimś maluchem w roli głównej, czasami zaczął by pytać co ten gest oznacza albo sam by go pokazywał nieznajomym.
Postanowiłam kupić młodemu dużego misia pluszowego i piżamkę w niedźwiedzia, która na pewno będzie mu trochę za duża, ale mam nadzieje Finnick szybko urośnie. Przecież dzieci szybko rosną. Moja siostra kupiła mu jakieś grzechotki i bluzkę z Batmanem. Jak wróciłyśmy do domu dziadek nam powiedział, że wuja Robert już pojechał po nich. Odłożyłyśmy zakupione rzeczy na bok i poprawiałyśmy niedociągnięcia. Gdy usłyszeliśmy samochód na podjeździe wszyscy ustawili się pod napisem "Witajcie w domu" po chwili usłyszeliśmy dźwięk otwierających się drzwi.
-Zapraszam do środka. - wuja przepuścił ciocie przed siebie, trzymał nosidełko z nowym mieszkańcem tego domu.
-Ojeju. - kobieta zatrzymała się nagle na nasz widok. -Nie musieliście.
-Musieliśmy. No dalej pokazujcie głównego gościa tej imprezy. - Vanessa podeszła do wuja przywitać się z chłopcem, za raz po niej ja się z nim przywitałam.
***
Wszyscy siedzieli w salonie i każdy zajadał się ciasteczkami, ja trzymałam Finnick'a na rękach od dobrych dziecięciu minut. Na początku przyjęcia trochę płakał, ale po drzemce w swoim łóżeczku jest już grzeczny. Zbliża się godzina osiemnasta można powiedzieć, że cały ten dzień kręcił się koło tego małego człowieka, nawet kiedy spał rozmawialiśmy tylko o nim. Kiedy ciocia zaproponowała żebym potrzymała go na rękach odmówiłam, bo bałam się że mu coś zrobię, ale w końcu dałam się namówić i jak na razie jest dobrze.
-Jeszcze raz dziękujemy wam za prezenty. - powtórzyła któryś raz z kolei ciocia.
-Nie ma za co.
Cały ten czas minął bardzo miło, pod wieczór pożegnaliśmy się z babcią i dziadkiem, posprzątaliśmy oraz poszliśmy spać.
***
-Macie wszystko zapakowane? - chciał upewnić się Riker. Dzisiaj jest dzień naszego wyjazdu, poprzednie dwa dni minęły nam na pakowaniu się. Co jakiś czas zajmowałam się Finnick'iem, raz kiedy Kristen poszła się kąpać wzięłam go do siebie i położyłam na łóżku. Pokazywałam mu jakie bluzki chcę wziąć, kiedy mu się jakaś nie podobała to piszczał i od razu odkładałam ją z powrotem do szafy. Bardzo mocno go polubiłam i mam wrażenie że on też mnie lubi, bo nie płaczę jak wezmę go na ręce, to dobrze znaczy prawda?
-Powtórzę to po raz kolejny, tak mamy wszystko. - Rydel zapakowała ostatnią walizkę do bagażnika.
-Jeśli nie chcemy się spóźnić na samolot, a wierze że nie chcemy, to musimy już ruszać. - Ellington spojrzał na swój zegarek na nadgarstku. Odkąd zaczął kręcić z Rydel stał się trochę poważniejszy, z resztą Rocky też, on i Alexa coraz więcej czasu spędzają ze sobą. Kobiety chyba ich zmieniają. Ciągle się zastanawiam czy bracia Lynch się już skapnęli, że pomiędzy jego siostrą i ich najlepszym przyjacielem jest chemia.
-Masz rację.
Pożegnaliśmy się z państwem Lynch, ciocią, wujem i naszym małym przystojniakiem, wsiedliśmy do dwóch samochodów, ponieważ w jednym byśmy wszyscy się nie zmieścili. Po pół godzinie bez problemów dotarliśmy na lotnisko, przeszliśmy odprawę i zajęliśmy miejsca.
-Masz. - Ross podał mi jedną słuchawkę, włożyłam ją do ucha i oparłam głowę o jego ramię.
-Dzięki. - pocałowałam go w szyję i zamknęłam głowę.
-Cieszę się, że cie poznałem.
-Coś się stało? - spojrzałam się na niego.
-Nic, tylko tak bardzo cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
-Ja ciebie też kocham. - dałam mu buziaka.
*Kilka godzin później*
Właśnie wylądowaliśmy w Kanadzie odebraliśmy swój bagaż i taksówką jedziemy do hotelu. Ja, Ross, Rydel i Ryland mamy razem pokój, a Vanessa, Riker, Rocky i Ellington mieszkają naprzeciwko nas. Jak otrzymaliśmy kluczę od pokoju zaczęła się walka o łóżka, gdy rozpakowaliśmy się Ryland poszedł się zapytać tamtych czy idą z nami coś zjeść. Udało nam się znaleźć niedaleko nas fajną restauracje, gdzie panuje przyjemna atmosfera i jest dobre jedzenie.
-My pójdziemy się przejść. - oznajmił Ross reszcie.
-Okej.
Pogoda była idealna na spacer, cały czas mówiliśmy sobie co chcemy tutaj zobaczyć oraz że chętnie przejdziemy się na koncert Shawn'a Mendesa który odbędzie się za pięć dni. Sprawdziłam na stronie internetowej czy są jeszcze bilety, kiedy okazało się że są, napisaliśmy do reszty czy chcą iść. Po niecałych dwóch minutach dostaliśmy odpowiedź że bardzo chętnie się przejdą, więc kupiliśmy osiem biletów.
-Powinniśmy już wracać, późno się robi. - powiedziałam wstając z ławki. Ross też wstał i objął mnie ramieniem.
-Dobrze kochanie.
-To będzie dobry czas. - oparłam głowę o ramie blondyna.
-To nasz czas. - chłopak namiętnie mnie pocałował.
***
Witajcie kochani! Jest to ostatni rozdział tej historii, chciałam powiedzieć że bardzo miło mi się dla was pisało i z całego serca dziękuje wam że czytaliście te opowiadanie. Z góry przepraszam za takie zakończenie historii, ale nie miała pomysłu na inne zakończenie, wiem że w porównaniu z innym mój styl pisania i pomysł nie jest zadowalający, ale nadal uważam że nie jest tragiczny. Postanowiłam zakończyć tę opowiadanie na 40 rozdziale, ponieważ dalsze ciągniecie tego bez pomysłu i czas na pisanie wydawało się bez sensu. Mam nadzieje, że dobrze wam się czytało rozdziały. Z czasem dziwnie było pisać o czym co nie istnieje i chyba naprawdę nigdy nie istniało, jak jeszcze leciało Austin&Ally to pisanie o Raurze nie wydawało mi się aż takie niezręczne, ale teraz jest to bez sensu. Uwielbiam friendship Ross'a i Laury, nawet mimo że oni nigdy nie będą razem (wydaje mi się to bardzo realne) to jako przyjaciół shipuje ich ze sobą jak najbardziej :D Na koniec powiem, że epilog pojawi się niebawem. Ps przepraszam że tak długo musieliście czekać na rozdział. Życzę miłego dnia.