niedziela, 11 lutego 2018

Epilog

*10 lat później*
*Oczami Laury*
-Katy proszę uważaj. - zatrzymałam ją w ostatniej chwili przed zderzeniem z rogiem stołu, nie przejmując się tym szybko pobiegła w innym kierunku. Jestem pod ogromnym wrażeniem, ile energii ma to małe dziecko. 
Od pięciu lat razem z Ross'em jesteśmy szczęśliwym małżeństwem, a od trzech także rodzicami uroczej i słodkiej Katy. Tyle rzeczy się zmieniło przez te kilka lat, Rydel i Ellington wzięli ze sobą ślub i mają teraz urocze bliźniaki Aaliyah i Mishyia, dziewczynki za niedługo będą obchodziły swój roczek! Riker i Vanessa są małżeństwem od ośmiu lat, blondyn oświadczył się mojej siostrze podczas pierwszej trasy koncertowej R5 we Włoszech, mają trójkę wspaniałych dzieci Jacka, Camerona i Ally, ona z nich wszystkich jest najgrzeczniejsza, ale mimo że chłopcy są niegrzeczni (Van mówi, że za ojcem) i tak są bardzo kochani. Rocky i Alexa natomiast zaliczył klasyczną wpadkę i teraz za dwa miesiące będą brali ślub, wszyscy są w szoku, że ta dwójka zaczęła ze sobą sypiać, ale my z dziewczynami miałyśmy przypuszczenia, że to tylko kwestia czasu zanim oni zaczną się ze sobą umawiać. Za to Ryland od jakiegoś czasu umawia się z dziewczyną, która ma na imię Dani jest bardzo miła i pasuje do niego. Wygląda to na coś poważnego. U cioci Kristen i wuja Roberta wszystko w porządku, Finnick jest już bardzo duży i bardzo rozgadany. Wszyscy mówią że zostanie prawnikiem jak jego tata, bardzo lubi zaczepiać się swoją ośmioletnią siostrę Ellen. Mój tata natomiast po raz drugi został wdowcem, Alice zmarła trzy lata temu, wykryto u niej raka trzustki. Tata bardzo często nas odwiedza, kocha spędzać czas ze swoimi wnukami. Moje przemyślenia przerwał głos blondyna. 
-Co robisz kochanie? - Ross objął mnie od tyłu i pocałował moją szyje. 
-Staram się upilnować twoją córkę. - daje mu buziaka w policzek. Nie zawsze przez te lata było między nami kolorowo, kiedy kariera blondyna i całego zespołu zaczęła nabierać pędu, przeżywaliśmy kryzys w związku. Ale na całe szczęście udało nam się go przetrwać.
-Ej! Sam nie zrobiłem tej słodkiej kruszynki. - śmieje się na słowa mojego męża. 
-Przecież wiesz, że żartuje.
-Ej, co jest grane? - obrócił mnie twarzą do siebie.
-Nic. Myślę tylko o tym jak bardzo zmieniło się nasze życie przez te lata, już nie jesteśmy nastolatkami, które próbują rozwiązać rodzinną tajemnice tylko dorosłymi ludźmi i rodzicami Katy.  
-Już za niedługo zostaniemy nimi po raz drugi . - chłopak dotknął mojego brzucha i uśmiecha się do mnie. Jestem w ósmym miesiącu ciąży, Ross jest taki szczęśliwy, tak samo jak ja.
-Dlatego myślę, że ten kolor ścian w pokoju dla dziecka które wybrałeś wyglądają fatalnie i trzeba będzie go zmienić.
-Dobrze kochanie. - blondyn był rozbawiony moim stwierdzeniem, ale zgodził się na zmianę. Nie będę ukrywać, że tego właśnie się nie spodziewałam, bo odkąd jestem w ciąży mężczyzna przytakuje mi w prawie każdej sprawie, twierdzi że robi to żeby uszczęśliwić moje ciągle skaczące hormony i nie narażać siebie na spanie na kanapie. Chodź sądzę że w niektórych sprawach przesadza, za brzydki kolor ścian nie wyśle go na kanapę raczej wierciłabym mu o tym dziurę w brzuchu. Zarzuciłam mu ręce na szyję i pocałowałam w usta, a następnie jego policzek.
-Przepraszam na chwilę. - oderwał się ode mnie żeby przeczytać smsa, którego przed chwilą dostał. -To ze studia.
-Coś się stało? - zaniepokoiłam się, Ross odłożył telefon na stół i znowu mnie objął.
-Nie, tylko ten nowy chłopak z tego programu  X Factor podpisał z nami kontrakt.
-To wspaniale! - naprawdę ucieszyłam się z tego powodu, chłopak ma ogromny talent i praca z nim będzie przyjemna. Kiedy Rydel zaszła w ciąże cały zespół postanowił stworzyli studio New Music, które cieszy się dużą popularnością wśród branży muzycznej. Wszystko układa nam się po dobrej myśli.
-Katy co ty powiesz na to żebyśmy przeszli się na spacer na plaże? - Ross podniósł małą do góry, ona radośnie przytaknęła głową. Zamknęliśmy drzwi od domu i poszliśmy w stronę plaży.
Na plaży Katy zbierała muszelki, a my spacerowaliśmy po brzegu oceanu mając na oku naszą córkę.
-Jak damy na imię naszemu synowi? - zapytałam opierając głowę o ramie mojego mężczyzny.
-Może Thomas Shawn Grant Lynch? - zatrzymałam się i spojrzałam w jego oczy.
-Podoba mi się. - uśmiech nie mógł zejść mi z twarzy.
-Wiedziałem, że ci się spodoba. - podbiegła do nas Katy, jedną rączkę dała mi, a drugą blondynowi.
-Jestem taka szczęśliwa, że was mam. Zanim tu przyjechałam nawet przez myśl mi nie przeszło, że poznam tutaj miłość swojego życia i będę tak szczęśliwa.
-Kocham was moje dziewczyny.
-My ciebie też. - powiedziałyśmy z Katy w tym samy czasie.   

                                                                                ***
Witajcie kochani po bardzo długiej przerwie! Chciałam z tego miejsca bardzo serdecznie podziękować każdej osobie, która czytała moje opowiadanie. Kończy się moja trzy letnia przygoda z tym opowiadaniem, jestem z tego powodu szczęśliwa i smutna. Rozdziały mi się pisało z przyjemnością chodź czasami było wręcz odwrotnie, ale mimo tego jestem szczęśliwa że stworzyłam tą historię. Mam nadzieje że przyjemnie wam czytało się moje opowiadanie i będziecie je miło wspominać, bo ja na pewno będę. Życzę wam wszystkiego dobrego.

niedziela, 29 października 2017

Rozdział 40

Rano obudziłam się pierwsza, leniwie przetarłam zaspane oczy, kiedy przyzwyczaiłam mój wzrok do światła spojrzałam na śpiącego Ross'a. Spał tak słodko że nie miałam serca go budzić, ale nie było innego wyjścia i musiałam to zrobić.
-Ross wstawaj! - chwyciłam jego ramiona i zaczęłam nimi potrząsać. Blondyn jęknął z niezadowolenia i przewrócił się na drugi bok. - O nie! Nie będziesz spał. - wstałam i skoczyłam na niego.
-Jezus... - leżałam na plecach chłopaka, który próbował przyłożyć mi poduszkę do twarzy. -Laura chyba mi  nie dasz spokoju. - stwierdził po czym przewrócił się tak że teraz leżałam na jego klacie, a nie plecach, przytaknęłam głową na znak że się z nim zgadzam. Chyba z pięć minut patrzyliśmy sobie prosto w oczy.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak miło cię widzieć od razu po przebudzeniu. - Lynch pocałował mnie w policzek, zarumieniłam się przypominając sobie co robiliśmy w nocy.
-Hej nie śpij. - podniosłam jego brodę do góry, kiedy on zamykał oczy.
-Nie mam co liczyć na śniadanko od mojej pięknej kobiety, racja? - przejechał koniuszkami palców po moim nagim ramieniu, przez całe moje ciało przeszedł dreszcz, a w dole brzucha poczułam taki skurcz jakby tysiące motyli naglę wyleciało z ukrycia i latało po całym moim brzuchu.
-Musimy iść, a nawet gdybym chciała ci zrobić śniadanie założę się że tutaj nic nie znajdę.
-Masz rację niczego raczej tutaj nie znajdziemy.
-Ja zawsze mam rację. - pokazałam mu język. -Jak chcesz mogę ci coś postawić w Starbucksie.
-Ty możesz mi coś innego postawić. - mruknął i uśmiechnął się zadowolony z tego co powiedział. Nie rozumiem z czego on się tak cieszy przecież to nie było wcale zabawne, moja twarz przybrała powagi.
-Wychodzę. - popatrzyłam na niego po czym podniosłam się żeby wstać, ale on złapał mnie za rękę przyciągając znowu na dół.
-Nie. Proszę zostań. Poleżymy sobie jeszcze trochę.
Wyszło na to że przez dobre piętnaście minut leżeliśmy w ciszy zdani tylko na swoje własne myśli, potem trochę się całowaliśmy, a na sam koniec rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Koło godziny dziesiątej wyszliśmy z domu kolegi Ross'a, wcześniej ogarnęliśmy go tak żeby nie było widać, że ktoś tu przebywał no i podlaliśmy kwiaty. A właściwe to ja to zrobiłam, gdybym ich nie podlała pewnie by zwiędły, bo i tak były na skraju wyczerpania. Co za idiota powierzył Ross'owi takie zadanie, chyba taka osoba która chcę żeby jego rośliny padły. Blondyn tłumaczył mi, że jest tu raz w tygodniu od miesiąca i że robi to o co go poproszona. Powiedziałam że mu wierzę dla świętego spokoju. Ale kiedy blondyn był w łazience znalazłam ogromny pokój gier i reszta stała się jasnością.
***
-Fajny twój kolega ma dom. - wzięłam łyka kawy. Wracaliśmy właśnie z Starbucksa do domu, ja popijałam moją kawę, a Ross trzymał mnie za rękę i co jakiś czas prosił żebym dała mu napić się mojego napoju, bo sam wypił swój w kawiarni.
-Naprawdę? Podoba ci się?
-No. - przytaknęłam głową.
-Chciałabyś mieć kiedyś taki dom?
-Do czego ty zmierzasz? - kiedy zadawał mi to pytanie brzmiał dziwnie.
-No wiesz, kiedy kiedyś się pobierzemy to będziesz chciała mieć taki dom i mieszkać w nim ze mną? - zatrzymał się na chwilę, a ja razem z nim. Wyglądał tak słodko, gdy mówił to nieśmiało i lekko zawstydzony.
-A niby z kim innym głuptasie, wątpię że będzie nas stać na taki duży. Ale mniejszy też mnie zadowoli.
-Zrobię wszystko co w mojej mocy żebyś miała taki dom ze swoich marzeń.
-Niech ci będzie, a teraz chodź, bo stoimy tutaj na środku chodnika jak jacyś kretyni i blokujemy przejście. - pociągnęłam go za rękę.
-Myślisz, że twój wuja zabije mnie za to że na noc nie wróciłaś do domu?
-Serio myślisz, że on ci coś zrobi. Wątpię w to.
-Masz rację, najpierw zabije mnie twój tata, a moimi zwłokami zajmie się pan Robert.
-Boże...Mam dość. - puściłam dłoń chłopaka i ruszyłam przed siebie.
-Laura dokąd ty idziesz? Zaczekaj na mnie. - podbiegł do mnie i objął ramieniem. Dokończyłam pić moją kawę i pusty kubek wyrzuciłam do najbliższego kosza na śmieci.
-Ross chodźmy na plac zabaw. - palnęłam przerywając chwilową ciszę.
-Po co? - jego mina przedstawiała wielkie zdziwienie.
-Mam ochotę pohuśtać się, zjechać na zjeżdżalni.
-Okej, ale jak zobaczymy na placu zabaw Rocky'ego i Ellingtona zmieniamy miejscówkę.
-Okej.
Nie całe pięć minut zajęło nam znalezienie najbliższej placówki, na nasze szczęście było tam mało ludzi. Już widzę jak te wszystkie mamuśki dziwnie się na nas patrzyły czy kłóciły się że ich dziecko ma większe prawo do huśtawki niż my. Raz jak poszłam z Vanessą i Rydel znalazła się taka, która nakrzyczała na nas że nie mamy prawa tutaj być, bo to plac dla dzieci, a my nimi nie jesteśmy pomińmy fakt że nic złego nie robiłyśmy tylko siedziałyśmy na ławce.
***
-Nie śmiej się już ze mnie, proszę. - cieszyłam się że w końcu jesteśmy przed domem, gdybym miała iść z nim jeszcze chwilę dłużej chybabym sobie coś zrobiła. Serio.
-Nie mogę uwierzyć, że.... - zaczął, ale mu przerwałam.
-Błagam cię nie kończ tego zdania.
-Że zwymiotowałaś na to biedne dziecko. - uderzyłam się z otwartej dłoni w czoło.
-Nawet nie wiesz jak bardzo jest mi przykro i wstyd z tego powodu. To wszystko przez tą cholerną huśtawkę, ja naprawdę nie wiem kiedy ten chłopczyk pojawił się koło mnie akurat wtedy kiedy zrobiło mi się niedobrze. Biedak teraz będzie się bał chodzić na plac zabaw, dlaczego mnie nie powstrzymałeś przed pójściem tam albo jak siadałam na to cholerstwo!? Gdzie wtedy byłeś? - uderzyłam go palcem wskazującym w tors.
-Obok ciebie kiedy się haftowałaś na tego biedaka.
-Boże... - otworzyłam drzwi domu i wpuściłam mojego partnera do środka.
-To nie zmienia faktu, że powinieneś do tego nie dopuścić.
-Czyli to że obrzygałaś tego dzieciaka to moja wina? - zrobił zdziwioną minę w której było też niedowierzanie.
-Nie, po prostu możemy już o tym nie mówić, już dosyć wstydu się najadłam, a za każdym razem jak to powtarzasz to uczucie powraca ze zdwojoną siłom. Pewnie jego mama mnie nienawidzi nawet nie chcę wiedzieć co o mnie sądzi. - usiadłam przy stole w kuchni.
-Wiesz przeprosiłaś za całą sytuacje i nawet zaproponowałaś mu lody, a to że jego mama się nie zgodziła to już inna sprawa. - blondyn usiał naprzeciwko mnie.
-A dziwisz się tej kobiecie, ja na jej miejscu też bym tak zrobiło. - do kuchni wszedł wuja Robert na początku nas nie zauważył, ale jak prawie usiadł na kolanach Ross'a podniósł wzrok z papierów prosto na nas.
-O a wy tutaj? - zdziwił się, usiadł po mojej prawej stronie.
-Na to wychodzi że tak.
-Jakie masz plany na dzisiaj? Bo ja za jakieś dziesięć minut jadę do szpitala do mojej kochanej żony i naszego dziecka, jak chcesz możesz zabrać się ze mną.
-Nie, ja tu zostanę i ugotuje jakiś obiad, ciocia i Finnick dopiero jutro wracają, a babcia i dziadek są naszymi gośćmi, nie wypada żeby byli głodni. A z chęcią spędzę z nimi trochę czasu, tak dawno się nie widzieliśmy.
-Dobrze jak chcesz. Wrócę przed siedemnastą. - wstał i pocałował mnie w czubek głowy. -Cześć Ross.
-Nawet nie skapnął się, że nie wróciłaś na noc. - zauważył blondyn po wyjściu wuja.
-Właśnie syn mu się urodził i uwierz mi, on żyje tym.
-Ja też pójdę do siebie, wezmę prysznic.
-I pójdziesz jeszcze spać. - dokończyłam za niego. Ross uśmiechnął się do mnie i na pożegnanie namiętnie mnie pocałował, umówiliśmy się że popołudniu on przyjdzie do mnie. Po jego wyjściu chwilę rozmawiałam jeszcze z Vanessą, którą spotkałam w salonie powiedziała mi że rozmawiała z Rydel i obydwie chcą wiedzieć czy za trzy dni będzie nam pasowało żeby wyjechać do Kanady. Powiedziałam jej że tak i poszłam do siebie, wzięłam z szafy świeże ubrania i udałam się do łazienki, gdzie się umyłam i ogoliłam sobie nogi, posprzątałam w pokoju. Zeszłam na dół w jednej z szuflad znalazłam zeszyt z przepisami, wybrałam coś na obiad. Sprawdziłam czy wszystkie potrzebne składniki są, okazało się że paru brakuje, więc wzięłam kluczyki od samochodu z szafki i udałam się do najbliższego sklepu. Około godziny dwunastej obiad był już prawie gotowy, babcia chciała mi pomóc, ale grzecznie odmówiłam. Vanessa zrobiła im herbaty i wszyscy zaczęliśmy sobie opowiadać co u nas nowego słychać. Babcia po usłyszeniu, że zamierzamy z przyjaciółmi wyjechać na tydzień może dwa do Kanady zaczęła nam polecać miejsca warte zwiedzenia, moja siostra wszystko sumiennie zapisywała w notatniku w telefonie. Dziadek pomógł mi w nakryciu do stołu, kiedy każdy najadł się obiadu, zrobiliśmy kawę którą zaniosłam do salonu ktoś pokroił ciasto, które kupiłam. Po jakimś czasie dołączył do nas Ross, cieszyłam się że pozna on bliżej moją rodzinę, a oni jego.   
***
-Mały dzisiaj bardzo dużo płakał, ale jak wziąłem go na ręce to przestał. Zobaczcie tutaj Finnick ziewa.
Robert właśnie pokazywał na wszystkim zdjęcia ze szpitala i opowiadał co tam słychać u cioci i małego. Uśmiech nie schodził mu z buzi, mężczyzna powiedział, że nowy mieszkaniec tego domu pojawi się tutaj około godziny jedenastej, poprosił nas wszystkich o pomoc w przygotowaniu odpowiednio domu. Wiecie parę baloników, transparent z napisem "Witajcie w domu" itp.
-Jasne, że ci wszyscy pomożemy. - zapewniłam.
-Dziękuje.
Każdy poszedł do siebie, okazało się że jutro wieczorem babcia i dziadek wyjeżdżają. Koło godziny jedenastej zasnęłam.
***
Rano panowało wielkie zamieszanie, każdy nie mógł się doczekać przyjazdu cioci i małego. Babcia upierała się że zrobi swoje słynne ciastka, a że nie lubi jak ktoś jest w kuchni, kiedy ona gotuje wyrzuciła nas z niej i kazała się zająć czymś innym.
-Laura chcesz ze mną jechać na małe zakupy do dziecięcego? - zapytała Van ubierając buty.
-Jasne. - szybko się ubrałam i ruszyłam za siostrą do samochodu. Zajęłam miejsce pasażera, pojechałyśmy do najbliższego sklepu z akcesoriami dziecięcymi. Nie chciało nam się chodzić za daleko, dlatego Vanessa zaparkowała samochód najbliżej drzwi wejściowych. W środku panowała miła atmosfera.
-Czy ty widzisz te wszystkie ubranka? - brunetka nie mogła wyjść z zachwytu odzieżą dla małych brzdąców.
-Kiedyś jak będziesz miała dzieci, twój mąż będzie musiał cię trzymać z dala od takich miejsc, bo roztrwonisz cały wasz majątek na ubrania.       
-Moje dzieci będą zajebiście ubrane zobaczysz.
-W to nie wątpię.
-Ej Laura zobacz jaka fajna sukienka, myślę że będzie pasowała na ciebie jak ulał. - podniosła wcześniej wspomnianą rzecz, postanowiłam zostawić to bez komentarza. Miałam ochotę pokazać jej środkowy palec, ale stwierdziłam że to nie kulturalne zwłaszcza, że w pomieszczeniu są też małe dzieci. Nie miałam ochoty na kolejną wtopę z jakimś maluchem w roli głównej, czasami zaczął by pytać co ten gest oznacza albo sam by go pokazywał nieznajomym.
Postanowiłam kupić młodemu dużego misia pluszowego i piżamkę w niedźwiedzia, która na pewno będzie mu trochę za duża, ale mam nadzieje Finnick szybko urośnie. Przecież dzieci szybko rosną. Moja siostra kupiła mu jakieś grzechotki i bluzkę z Batmanem. Jak wróciłyśmy do domu dziadek nam powiedział, że wuja Robert już pojechał po nich. Odłożyłyśmy zakupione rzeczy na bok i poprawiałyśmy niedociągnięcia. Gdy usłyszeliśmy samochód na podjeździe wszyscy ustawili się pod napisem "Witajcie w domu" po chwili usłyszeliśmy dźwięk otwierających się drzwi.
-Zapraszam do środka. - wuja przepuścił ciocie przed siebie, trzymał nosidełko z nowym mieszkańcem tego domu.
-Ojeju. - kobieta zatrzymała się nagle na nasz widok. -Nie musieliście.
-Musieliśmy. No dalej pokazujcie głównego gościa tej imprezy. - Vanessa podeszła do wuja przywitać się z chłopcem, za raz po niej ja się z nim przywitałam.
***
Wszyscy siedzieli w salonie i każdy zajadał się ciasteczkami, ja trzymałam Finnick'a na rękach od dobrych dziecięciu minut. Na początku przyjęcia trochę płakał, ale po drzemce w swoim łóżeczku jest już grzeczny. Zbliża się godzina osiemnasta można powiedzieć, że cały ten dzień kręcił się koło tego małego człowieka, nawet kiedy spał rozmawialiśmy tylko o nim. Kiedy ciocia zaproponowała żebym potrzymała go na rękach odmówiłam, bo bałam się że mu coś zrobię, ale w końcu dałam się namówić i jak na razie jest dobrze.
-Jeszcze raz dziękujemy wam za prezenty. - powtórzyła któryś raz z kolei ciocia.
-Nie ma za co.
 Cały ten czas minął bardzo miło, pod wieczór pożegnaliśmy się z babcią i dziadkiem, posprzątaliśmy oraz poszliśmy spać.
***
-Macie wszystko zapakowane? - chciał upewnić się Riker. Dzisiaj jest dzień naszego wyjazdu, poprzednie dwa dni minęły nam na pakowaniu się. Co jakiś czas zajmowałam się Finnick'iem, raz kiedy Kristen poszła się kąpać wzięłam go do siebie i położyłam na łóżku. Pokazywałam mu jakie bluzki chcę wziąć, kiedy mu się jakaś nie podobała to piszczał i od razu odkładałam ją z powrotem do szafy. Bardzo mocno go polubiłam i mam wrażenie że on też mnie lubi, bo nie płaczę jak wezmę go na ręce, to dobrze znaczy prawda?
-Powtórzę to po raz kolejny, tak mamy wszystko. - Rydel zapakowała ostatnią walizkę do bagażnika.
-Jeśli nie chcemy się spóźnić na samolot, a wierze że nie chcemy, to musimy już ruszać. - Ellington spojrzał na swój zegarek na nadgarstku. Odkąd zaczął kręcić z Rydel stał się trochę poważniejszy, z resztą Rocky też, on i Alexa coraz więcej czasu spędzają ze sobą. Kobiety chyba ich zmieniają. Ciągle się zastanawiam czy bracia Lynch się już skapnęli, że pomiędzy jego siostrą i ich najlepszym przyjacielem jest chemia.
-Masz rację.
Pożegnaliśmy się z państwem Lynch, ciocią, wujem i naszym małym przystojniakiem, wsiedliśmy do dwóch samochodów, ponieważ w jednym byśmy wszyscy się nie zmieścili. Po pół godzinie bez problemów dotarliśmy na lotnisko, przeszliśmy odprawę i zajęliśmy miejsca.
-Masz. - Ross podał mi jedną słuchawkę, włożyłam ją do ucha i oparłam głowę o jego ramię.
-Dzięki. - pocałowałam go w szyję i zamknęłam głowę.
-Cieszę się, że cie poznałem.
-Coś się stało? - spojrzałam się na niego.
-Nic, tylko tak bardzo cię kocham i nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
-Ja ciebie też kocham. - dałam mu buziaka.
*Kilka godzin później*
Właśnie wylądowaliśmy w Kanadzie odebraliśmy swój bagaż i taksówką jedziemy do hotelu. Ja, Ross, Rydel i Ryland mamy razem pokój, a Vanessa, Riker, Rocky i Ellington mieszkają naprzeciwko nas. Jak otrzymaliśmy kluczę od pokoju zaczęła się walka o łóżka, gdy rozpakowaliśmy się Ryland poszedł się zapytać tamtych czy idą z nami coś zjeść. Udało nam się znaleźć niedaleko nas fajną restauracje, gdzie panuje przyjemna atmosfera i jest dobre jedzenie.
-My pójdziemy się przejść. - oznajmił Ross reszcie.
-Okej.
Pogoda była idealna na spacer, cały czas mówiliśmy sobie co chcemy tutaj zobaczyć oraz że chętnie przejdziemy się na koncert Shawn'a Mendesa który odbędzie się za pięć dni. Sprawdziłam na stronie internetowej czy są jeszcze bilety, kiedy okazało się że są, napisaliśmy do reszty czy chcą iść. Po niecałych dwóch minutach dostaliśmy odpowiedź że bardzo chętnie się przejdą, więc kupiliśmy osiem biletów.
-Powinniśmy już wracać, późno się robi. - powiedziałam wstając z ławki. Ross też wstał i objął mnie ramieniem.
-Dobrze kochanie.
-To będzie dobry czas. - oparłam głowę o ramie blondyna.
-To nasz czas. - chłopak namiętnie mnie pocałował. 

                                                                          ***
Witajcie kochani! Jest to ostatni rozdział tej historii, chciałam powiedzieć że bardzo miło mi się dla was pisało i z całego serca dziękuje wam że czytaliście te opowiadanie. Z góry przepraszam za takie zakończenie historii, ale nie miała pomysłu na inne zakończenie, wiem że w porównaniu z innym mój styl pisania i pomysł nie jest zadowalający, ale nadal uważam że nie jest tragiczny. Postanowiłam zakończyć tę opowiadanie na 40 rozdziale, ponieważ dalsze ciągniecie tego bez pomysłu i czas na pisanie wydawało się bez sensu. Mam nadzieje, że dobrze wam się czytało rozdziały. Z czasem dziwnie było pisać o czym co nie istnieje i chyba naprawdę nigdy nie istniało, jak jeszcze leciało Austin&Ally to pisanie o Raurze nie wydawało mi się aż takie niezręczne, ale teraz jest to bez sensu. Uwielbiam friendship Ross'a i Laury, nawet mimo że oni nigdy nie będą razem (wydaje mi się to bardzo realne) to jako przyjaciół shipuje ich ze sobą jak najbardziej :D Na koniec powiem, że epilog pojawi się niebawem. Ps przepraszam że tak długo musieliście czekać na rozdział. Życzę miłego dnia.

środa, 16 sierpnia 2017

Rozdział 39

-Chyba jesteśmy sami na plaży. - zauważyłam, kiedy oderwałam się na chwilę od ust chłopaka żeby nabrać powietrza. Słońce już zachodziło, a ja nie widziałam żadnej żywej duszy poza naszą dwójką na horyzoncie.
-Chyba masz rację. - zgodził się ze mną i znowu zaczął całować. Po pięciu minutach namiętnego całowania Ross podniósł mnie, oplotłam nogi o jego talie, a on zaniósł mnie na plaże, gdzie delikatnie położył na piasku nie przerywając całowania położył się na mnie. Podparł się rękami żeby mnie nie przygnieść, cały czas bawiłam się jego włosami, które co jakiś czas zakręcałam wokół swojego palca.
-Chcesz pójść ze mną w pewne miejsce? - blondyn podniósł się na rękach żeby lepiej widzieć moją twarz, kiedy zadawał mi to pytanie.
-Gdzie?
-Zaufaj mi. - wstał i pomógł mi się podnieść. Nie ukrywam że byłam rozczarowana tym, że przestaliśmy się całować.
-A tak właściwe to musimy iść po samochód, bo bardzo długo nam zajmie dotarcie tam z buta. Chyba, że marzysz o spacerze pod gołym niebem przez kilkanaście kilometrów, to wtedy nie było mowy o żadnym aucie. - puścił mi oczko.
***
-Daleko jeszcze?  - zapytałam po piętnastu minutach jazdy. Pewniej bym się czuła gdybym wiedziała gdzie jedziemy, a tak pełna obaw siedzie w tym niewygodnym siedzeniu. Po tej cały sytuacji z tym psychopatą, podróże w nieznane i niespodzianki budzą we mnie lekki strach i niepokój.
-Uwierz mi jeszcze jakiś pięć minut drogi, chyba dasz radę wytrzymać? - nie odrywał wzroku z jezdni. Nic mu nie opowiadając westchnęłam głośno, sprawdziłam godzinę na telefonie, była dwudziesta pierwsza.
-Jesteśmy na miejscu.
Ross zatrzymał samochód i wysiadł z niego, podleciał szybko z mojej strony i otworzył drzwi zanim ja to zdążyłam zrobić.
-Co my tutaj robimy? - spojrzałam na niego uważnie.
-Nie podoba ci się tutaj? - zrobił smutną minę.
-Jest tu naprawdę ładnie, ale cholera Ross tutaj mieszkają sami bogacze, którzy w każdej chwili mogą wezwać policje, bo jakaś dwójka podejrzanie wyglądających nastolatków kręci się wokół ich majątku.
-Oj tam na pewno wezmą policje. - machnął lekceważąco dłonią. -Skąd u ciebie takie czarne myśli, trochę optymizmu dziewczyno. Chodź.
Chwycił moją dłoń i ruszył w stronę dom stojącego przed nami. Cała ta okolica wydawała się nieskazitelna, wszystko tutaj wydawało się doskonałe i bardzo bogate, na pierwszy rzut oka było widać że mieszkają tu bardzo zamożni ludzie i gwiazdy Hollywood. Uświadomiłam sobie, że kiedy jechaliśmy a ja zamknęłam oczy to blondyn pewnie mówił coś do gościa, który pilnuje kto może wjechać tutaj, a ja myślałam że na starość zaczął mówić do siebie. Sama się sobie dziwie, że nie zwróciłam uwagi z kim rozmawia chłopak. Na swoją obronę powiem, że parę razy kiedy z nim jeździłam zdarzało mu się mówić do samego siebie, zawsze jak zwracałam mu uwagę twierdził, że czasami trzeba z kimś inteligentnym porozmawiać.
-Jestem optymistkom tylko.....
-Zaufaj mi. - przerwał mi. -Co powiesz na kąpiel w basenie?
-Jest trochę za zimno. - fakt że w dzień było upalnie, a teraz stopniowo zaczęło się chłodzić, dowodził na to że nie zamierzam marznąć teraz na dworze.
-A czy ja powiedziałem, że będziemy pływać na dworze? - uśmiechnął się przebiegle.
-Jak basen nie jest na dworze to niby gdzie?
-Zobaczysz. - weszliśmy na schody z jednego z ładnie wyglądających domów, chłopak zaczął coś grzebać brzy klamce.
-Ty chyba nie chcesz się tutaj włamać!? - myśl że blondyn mógłby się włamać do czyjegoś domu bardzo mnie przerażała. Szybko odsunęłam ją od siebie.
-Ja włamać się? Nie, nie chcę. Mój dobry znajomy wyjechał na dwa miesiące do Europy kręcić film i dał mi kluczę żebym od czasu do czasu wpadł do niego i podlał mu kwiatki albo jakby rodzeństwo doprowadzało mnie do szału żebym miał się gdzie podziać. - pokazał mi kluczę i otworzył nimi drzwi. -Panie przodem.
Popatrzyłam na niego chwilę po czym weszłam do środka, na samym wstępie mocno mnie zatkało. Dom był ogromny i pięknie przystrojony nowocześnie i z wyczuciem, wszystko tutaj tak dobrze ze sobą współgrało że aż przez chwilę zaczęłam się zastanawiać czy to naprawdę możliwe.
-Kim jest twój kolega? Mówiłeś że musiał wyjechać do Europy nagrywać film, czy to ktoś znany? Jakiś aktor? - zarzuciłam mu ręce na szyje.
-Jest aktorem, ale nie powiem ci kto to, bo jeszcze zwariujesz. - niespodziewanie podniósł mnie do góry.
-Na pewno możemy tutaj być?
-Tak. A teraz co powiesz na popływanie w basenie? - chłopak zaczął iść pewnie kierunku w którym jest pomieszczenie z wodą. Po niecałych dwóch minutach byliśmy jeż w środku, Lynch postawił mnie na ziemie.
-Nie mam stroju. - zauważyłam.
-Masz przecież bieliznę, a w razie czego zawsze można kąpać się nago. - zrobił minę starego zboczeńca. Zdjęłam bluzkę i uderzyłam nią w chłopaka, który tylko się zaśmiał. Całe pomieszczenie było duże, przez wielkie okna przez które można było widzieć co dzieje się na zewnątrz. Kiedy razem z Ross'em zostaliśmy w samej bieliźnie weszliśmy do wody, byłam szczęśliwa że dzisiaj postanowiłam się nie malować, bo teraz za pewnie byłabym cała rozmazana. Przepłynęliśmy kilka rundek wzdłuż basenu, postanowiliśmy zrobić konkurs kto szybciej dopłynie do końca i z powrotem, niestety przegrałam. Ale wmawiam sobie to że przez to, że Ross jest ode mnie większy i ma dłuższe ręce.
-Wygrałeś, gratuluje. - powiedziałam tuż po konkursie.
-Skoro wygrałem chyba należy mi się jakaś nagroda, nie uważasz?
-A zwykłe gratulacje od przegranej nie wystarczą? - spodziewałam się jaka będzie odpowiedz z jego strony.
-Nie, chcę ciebie. - przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Blondyn mocno mnie objął tak że pomiędzy naszymi ciałami nie było milimetra przerwy. Owinęłam nogi na jego biodrach, nie przerywając całowania Ross wyszedł z basenu i poszedł w kierunku sypialni. Kiedy znaleźliśmy się w środku blondyn zaczął całować moją szyje, co sprawiało mi dużą przyjemność, ja za to bawiłam się jego włosami i co jakiś czas całowałam go w skroń. Podeszliśmy do łóżka Ross delikatnie położył mnie na nim po czym sam się na mnie położył, cały czas całując się, na chwilę oderwałam się od jego ust i zaczęłam obsypywać pocałunkami szyje.
-Chcesz tego? - zapytał zachrypniętym głosem.
-Tak.
Blondyn całował każdy milimetr mojej skóry, dekolt, obojczyki, kiedy natrafił na  przeszkodę w postaci biustonosza jednym szybkim ruchem pozbył się go. Na chwilę znieruchomiał i pożądanym wzrokiem patrzył się na moje nagie piersi, lekko zawstydzona spuściłam wzrok na dół. Chłopak chyba wyczuł moje zawstydzenie, bo uśmiechnął się do mnie i znowu pocałował. Postanowiłam wykorzystać jego chwilę nieuwagi i przekręciłam się tak że to ja byłam na górze, wyczułam erekcje Ross'a na co w duchu się uśmiechnęłam. Pozbyliśmy się dolnej części naszej garderoby, nie przestając się całować delikatnie Ross we mnie wszedł. Na początku poczułam lekkie ukucie, lecz z chwili na chwilę zaczęłam odczuwać coraz większa przyjemność. Pojękiwałam co jakiś czas, po minie mojego partnera wnioskuję że też odczuwał cholerną przyjemność. Obydwoje doszliśmy w tym samym czasie, zmęczeni opadliśmy na łóżko, położyłam głowę na torsie Ross'a, a on przykrył nas pościelą. Próbowaliśmy wyrównać oddechy.
-To było niesamowite. - odezwał się pierwszy chłopak.
-Kocham cię. - pocałowałam go.
-Ja ciebie też i to bardzo mocno. A teraz dobranoc. - obydwoje zasnęliśmy bardzo szybko.

                                                                          ***
Witajcie kochani! Mam nadzieje, że rozdział się wam podoba, nie jestem za bardzo zadowolona z tej sceny +18 no ale cóż.  Nie będę się rozpisywać, życzę wam miłego dnia i wakacji. Do zobaczenia niebawem.

czwartek, 3 sierpnia 2017

Rozdział 38

Cała ta sytuacja z Bonnie dała nam wszystkim dużo do myślenia, a mianowicie że nie powinniśmy mieć przed sobą tak ważnych sekretów, życie jest krótkie i nigdy nie wiemy kiedy zakończymy swoją misję na tym świecie. Życie jest tak jakby misją, ja gdyby nie moja kochana rodzina pewnie bym ją zakończyła, pytanie brzmi jaką bym za to ocenę dostała. Takie przemyślenia i inne chodziły mi po głowie przez kilka tygodni po tym zdarzeniu, zapisałam się na terapie do psychologa, który pomógł mi uporządkować wszystkie moje myśli. Teraz jest o wiele lepiej. Razem z Lynchami stwierdziliśmy, że potrzebujemy przerwy od tego wszystkiego i że musimy wyjechać gdzieś na wakacje. Wstępnie jedziemy do Kanady na tydzień, z dziewczynami umówiłyśmy się na zakupy. 
-Jak myślicie którą mam wziąć niebieską czy pudrową? - Rydel pokazała obie sukienki. 
-To trudne, obie są śliczne. - stwierdziłam. 
-Masz racje, w takim razie wezmę obie. - uśmiechnięta blondynka pobiegła do kasy. Przechodząc między regałami moją uwagę przykuły ogrodniczki, które były boski. Szybko znalazłam swój rozmiar i poszłam do przymierzalni przymierzyć. 
-I jak? - zapytałam dziewczyn prezentując się w nich. 
-Boskie. - Van posłała mi buziaka. 
-Dobrze na mnie leżą? - obróciłam się wokół własnej osi. 
-Bardzo dobrze. 
Wróciłam do środka i przebrałam się w swoje rzeczy, zakochałam się w tych ogrodniczkach. Dobrałam do nich jeszcze jakąś bluzkę i za całość zapłaciłam. Wychodząc z sklepu zadzwonił do mnie wuja.
-Dziewczyny poczekajcie chwilę. - zatrzymałam je i odebrałam telefon. 
L: Hallo? 
R: Laura? Gdzie jesteście? 
L: W centrum handlowym. 
R: Zabierajcie się z stamtąd i szybko przyjeżdżajcie. 
L: Coś się stało? 
R: Kristen zaczęła rodzić, szybko przyjedzcie do najbliższego szpitala. Adres wyśle ci smsem, proszę pospieszcie się.
Wuja się rozłączył, w jego głosie było słychać lekkie zdenerwowanie.
-Ciocia zaczęła rodzić. - po moich słowach od razu wszystkie pobiegłyśmy na parkin, gdzie stało nasze auto. Torby z zakupami wrzuciłyśmy do bagażnika, w między czasie zdążyłam przeczytać wiadomość od Roberta z adresem pod który mamy się udać. Ja prowadziłam samochód (szczerze to nie pamiętam czy pisałam że Laura miała prawo jazdy, ale jakby coś to sobie zrobiła ~ aut.) przez korki w centrum miasta do szpitala dotarłyśmy w czterdzieści minut, na szczęście szybko udało nam się znaleźć miejsce na parkingu. Zamknęłyśmy samochód i weszłyśmy do środka, podeszłyśmy do sympatycznie wyglądającej pani przy recepcji.
-Dzień dobry, gdzie znajduje się porodówka? - oparłam rękę o ladę.
-Dzień dobry, na drugim piętrze drzwi po prawej stronie. 
-Dziękujemy. - poszłyśmy w wskazane miejsce. Coraz bardziej się denerwowałyśmy, mam nadzieje że ciocia radzi sobie znakomicie, jak tylko pomyśle przez jaki ona ból musi przechodzić to jest mi jej szkoda. Kristen czym bliżej zbliżał się termin porodu tym bardziej się denerwowała i czytała więcej o tym, raz z nią przeglądałam stronę, gdzie kobiety, które urodziły pisały, że to były istne katusze i cierpienie. Od tego czasu ciocia zaczęła obawiać się porodu, a ja czy chcę w przyszłości zostać mamą. Pewnie przesadzam, ale jak wyłączyłyśmy sobie filmik z takiej sali porodowej, to trochę się przeraziłyśmy.
-Babcia? Dziadek? Co wy tu robicie? - z rozmyśleń wyrwał mnie zdziwiony głos Van.
-Postanowiliśmy wam zrobić niespodziankę i przyjechać na kilka dni. - uśmiechnął się dziadek, kiedy przestałyśmy ich tulić.
-Właśnie jedliśmy obiad, gdy Kristen dostała mocnych skurczy i zaczęła rodzić. Robert od razu zawiózł ją do szpitala, a my jechaliśmy powoli za nimi. - dodała babcia.
-Ty pewnie musisz być Rydel, zawszę zapomnę twojego imienia. No ale nie ważne, prawie w ogóle się nie zmieniłaś odkąd ostatni raz cię widziałem, może włosy masz trochę dłuższe. - staruszek przywitał się z blondynką.
-Pan też nic się nie zmienił, nawet ma pan ten sam czerwony sweterek co ostatnim razem.
Odeszłam na bok z babcią żeby dowiedzieć się od niej jak ciocia znosiła te całe skurczę, kobieta mi powiedział że całkiem dobrze, ale była bardzo przerażona tą sytuacją.
-A tak zmieniając temat, co słychać u twojego kawalera? - na wzmiance o kawalerze cała się zaczerwieniłam, zabrzmiało to w typowy babciny sposób.
-Babciu... - mimowolnie uśmiechnęłam się na wspomnienie o nim. Sam fakt, że powiedziała o Ross'ie kawaler śmieszył mnie, teraz mało kto tak mówi. -U niego wszystko jest w porządku.
-To dobrze.
-Przepraszam, że przerywam, ale ja już będę się zbierać miło było panią znowu widzieć. - Rydel pożegnała się ze wszystkimi i wyszła. Razem z babcią i Vanessą usiadłyśmy na krzesełkach, a dziadek chodził w kółko. Po piętnastu minutach czekania z sali wyszedł szczęśliwy Robert.
-Mam syna! - krzyknął na cały korytarz, kilka ciekawskich głów odwróciło się w naszą stronę, ale nie przejmowaliśmy się tym.
-Moje gratulacje! - babcia porwała Roberta w mocny uścisk i pocałowała ze szczęścia w oba policzki.
-Zostaw go już Allie, bo go udusisz i mój wnuk, będzie musiał się wychowywać bez ojca. - kobieta posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie, kiedy ten uścisnął Roberta.
-Teraz chyba kolej na nas. - Van wskazała na siebie i na mnie, wuja z uśmiechem na ustach podszedł do nas. -Nawet nie zdajesz sobie sprawy jak bardzo jestem dumna z ciebie i cioci.
-Będziecie dobrymi rodzicami i wspaniale wychowacie waszego syna. Z całego serca wam gratuluje i cieszę się waszym szczęściem. - dodałam.
-Jeju dziewczynki to jest kochane co mówicie, w imieniu swoim, mojej żony i syna wam dziękujemy. - po tych słowach każdą z nas mocno przytulił.
-Rober słońce, opowiadaj jak moja córeczka sobie radziła. - babcia porwała go na najbliższe krzesełko i zaczęła zadawać pytania z bliskością światła.
-Może ja zacznę po kolei. - wuja podniósł rękę dając babci znak żeby przestała mówić. Z uwagą słuchałam jak mężczyzna mówi jaki ma wzrost i wagę jego synek oraz że ma 9 punktów na 10. Po pewnym czasie podeszła do nas położna i oznajmiła że możemy odwiedzić na chwilę ciocię i jej maleństwo. Wszyscy powoli nie pchając się weszliśmy do sali w której stały trzy łóżka, a jedno z mnich było zajęte przez naszych ludzi.
-Hej ciociu, jak się masz? - powiedziałam szeptem i pocałowałam ciocie w policzek na przywitanie. Spojrzałam na tego malucha i zaniemówiłam, on był taki uroczy, maleńki i cichy.
-Śpi? - zapytała szeptem Vanessa, kiedy podeszła do nich. Ciocia przytaknęła głową i z powrotem spojrzała na swoje dziecko, Robert usiadł na skrawek łóżka i lewą ręką objął swoją żonę. Mały chyba wyczuł, że ktoś chcę się z nim poznać oraz że przyszedł tu specjalnie dla niego, przebudził się i wydał z siebie pisk. Kiedy każdy obdarzył go wszelakimi komplementami mały poszedł spać, uśmiechnęłam się na myśl, że będzie taki sam jak jego ojciec. Babcia zaczęła się zastanawiać razem z Nessą do kogo chłopiec jest bardziej podobny.
-Jak go nazwiecie? - zainteresował się dziadek, gdy temat o podobieństwie do rodziców się skończył.
-Mieczysław. - od razu odpowiedziała ciocia (musiałam xd pozdrawiam fanów Teen Wolf'a :3 ~ aut)
-Kochanie wiem, że lubisz ten serial, ale nie nazwiemy tak naszego syna. - mina cioci była bez cena.
-To chociaż jak nie chcesz żeby miał tak na imię, to może być to jego drugie? No proszę, - ciocia zrobiła minę szczeniaczka.
-Dobrze niech ci będzie, Mieczysław czy jak tam to się wymawia będzie jego drugim imieniem.
-Może niech będzie miał na imię Finnick? - zaproponowałam.
-Finnick Mieczysław Swan podoba mi się. - kobieta spojrzała na swojego syna.
Przez kolejne dwadzieścia minut zachwycaliśmy się nowy członkiem naszej rodziny, zadzwoniłyśmy do taty żeby mu powiedzieć, że jego siostra właśnie urodziła, był tak szokowany i szczęśliwy że od razu postanowił kupić najbliższy bilet na samolot i nas odwiedzić. Niestety przyjedzie sam i tylko na dwa dni, ponieważ jego dziewczyna nie może w tym czasie, ale najważniejsze że go zobaczymy. Ostatni raz widziałam się z nim dwa tygodnie temu, był zszokowany wiadomością, że Vanessa i Riker zamierzają w najbliższym czasie poszukać sobie jakiego mieszkania i razem zamieszkać, nie tylko on doznał szoku, tak szczerze to wszyscy go doznaliśmy. Ale jak na razie zbierają pieniądze na ich wspólne gniazdko, jakiś czas temu R5 dostało propozycje nagrania swojego pierwszego kawałka od Hollowed Records. Warunek umowy polega na tym, że muszą napisać piosenkę, nagrać ją i musi się ona spodobać wytwórni żeby była mowa o dalszej współpracy, więc wątpię że teraz będą szukać jakiegoś mieszkania. Lynchowie i Ratliff postanowili napisać piosenkę na naszych wspólnych wakacjach. Koło godziny szesnastej pojechaliśmy do domu, bo ciocia była trochę zmęczona po porodzie i całe te odwiedziny też ją męczyły.
*Oczami Rydel*
Kiedy wyszłam ze szpitala napisałam wiadomość do Ellington'a z pytaniem czy chce się ze mną spotkać, okazało się że był nie daleko mnie i po prostu poszłam w jego stronę.
-Hej Rydel. - przytulił mnie na powitanie.
-Hej Ell. - przez tą chwilę kiedy się przytulaliśmy mogłam cieszyć się jego boskim zapachem. Od jakiegoś czasu ja i Ellington zbliżyliśmy się do siebie, zaczęłam mieć przy nim takie dziwne uczucie w brzuchu, które ewidentnie mi się nie podobało.
-Co robiłaś w szpitali? Coś ci się stało? - zapytał kiedy zaczęliśmy iść w stronę centrum miasta, za bardzo nie wiedzieliśmy co chcemy robić, ale stwierdziliśmy że penie na coś ciekawego wpadniemy. -Nie, nic mi nie jest. Po prostu pani Kristen zaczęła rodzić. - widząc zdziwioną minę chłopaka dodała. -Razem z dziewczynami byłyśmy na zakupach i Laura dostała telefon, że Pani Swan zaczęła rodzić.
-Wyprosili cię? - zdziwił się.
-Nie sama stwierdziłam, że nic tam po mnie. I napisałam do ciebie.
-Czyli z wszelkich możliwości spędzania wolnego czasu, wybrałaś mnie? - wskazał na siebie z niedowierzaniem.
-Wcześniej tak o tym nie myślałam, ale z tego chyba wychodzi, że tak. Tak, wybrałam ciebie. - powiedziałam nieśmiało. Zawstydzona spojrzałam na chłopaka i albo mi się wydaje, ale chyba Ratliff o cholera, on się chyba zarumienił i spuścił głowę. Brunet wyglądał tak uroczo, że aż zrobiło mi się gorąco, szybko odwróciłam głowę przed siebie.
-Rydel...? - zaczął nieśmiało.
-Tak.
-Tak się zastanawiałem czy ty byś... - przystanęliśmy na chwile, a chłopak nerwowo bawił się palcami swojej ręki.
-Tak...? - zapytałam z coraz większą nadzieją w głosie.
-Nie zechciałaś by ze mną....yyy... ze mną...yyy. - nie mógł się za bardzo wysłowić.
-Tttaaakkk? - w tym momencie moje wszystkie komórki krzyczał ze szczęścia, po cichu modliłam się żeby powiedział "chodzić" coraz bardziej denerwowało mnie te napięcie.
-Pójść na wystawę kotów? - mina mi odpadła, czyli nie chciał mnie poprosić o chodzenie. Trochę przykro mi się zrobiło, bo miałam cichą nadzieje że z resztą nie ważne, na co ja liczyłam. Cieszyło mnie, że to właśnie ze mną chcę tam iść, bo Ell naprawdę uwielbia koty.
-Z miłą chęcią z tobą pójdę.
***
-Ten rudy kot był naprawdę fajny. - stwierdził Ellington biorąc sporego gryza pizzy. Siedzieliśmy właśnie na placu zabaw, zajadając się pizzą i dzieląc się wspólnymi przeżyciami z fascynującej wystawy kotów.
-Szkoda, że cię cały podrapał. - zauważyłam biorąc kolejny gryz pizzy.
-Nie wiedziałem, że jest taki agresywny.
-Jak przerwałeś mu drzemkę i wyciągnąłeś z klatki tylko po to żeby go pogłaskać i przytulić, to się nie dziwę że cię zaatakował. - musiałam przyłożyć rękę do czoła żeby widzieć przyjaciela, nie wiem czy wcześniej wspominałam ale jest zachód słońca i promienie słoneczne świecą nam prosto w oczy. Połknęłam ostatni kawałek ciasta i sięgnęłam po następny, kiedy poczułam dotyk czyjeś dłoni spojrzałam wyżej i spotkałam się też zawstydzonymi oczami Ellingtona. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, a ja poczułam jakby tysiąc motyli latało po moim brzuchu.
-Proszę. - chłopak odsunął rękę i pozwolił mi wziąć pierwszej kawałek pizzy. Przez resztę czasy rzadko odzywaliśmy się do siebie, siedzieliśmy w naprawdę miłej ciszy.
*Oczami Laury*
-Ross nie wchodź tak głęboko, bo będziesz miał całe spodnie mokre! - krzyczałam do chłopaka któryś raz z kolei. Gdy wróciliśmy ze szpitala od razu poszłam spać na dwadzieścia minut, po czy wstałam i zrobiłam sobie kanapkę z masłem orzechowym. Postanowiłam pójść do Ross do domu, akurat jak przyszłam skończył stroić swoją gitarę i zagrał mi kilka piosenek na niej. Blondyn zaproponował żebyśmy wybrali się na plaże, bo dawno nie byliśmy (jak dobrze pamiętam oni chyba nigdy nie byli na plaży haha ~ aut.). Stwierdziliśmy, że nie weźmiemy strojów kąpielowych, ponieważ za niedługo będzie zachód słońca i to będzie bez sensu. Obliczyliśmy statystycznie, że jak pójdziemy piechotą na plaże, to dojdziemy w sam raz na zachód słońca. Od jakieś godziny jesteśmy na plaży i spacerujemy razem mocząc nogi w wodzie.
-Kochanie weź się nie martw i chodź tu do mnie. - blondyn chwycił moją dłoń i pociągnął w swoją stronę.
-Ja wcale się nie martwię. - zarzuciłam racę na jego szyję.
-Aby na pewno? - co jakiś czas składał pocałunki na moich ustach. Uśmiechnęłam się do siebie i pogłębiłam pocałunek.

                                                                         ***
Witajcie kochani. Chciałam was poinformować, że opowiadanie Raura - Crazy Story będzie miało jeszcze dwa rozdziały i historia dobiegnie końca. Tą decyzje podjęłam już jakiś czas temu, coraz bardziej nie chcę mi się pisać rozdziałów i te długie okresy czekania na next są bez sensu. Pewnie zauważyliście w opowiadaniu są częste przeskoki czasowe, ale nie chcę mi się wymyślać i opisywać jak Laura sobie radziła po tym zajściu, przyznaję się z ręką na sercu że nie mam pojęcia jak może zachowywać się, co czuć osoba po takich przejściach przez pierwsze kilka tygodni, a nie chce nic zmyślać. Planuje napisać jeszcze dwa rozdziały plus epilog i może napisze jakiegoś One Shota (przyznaje że już zaczęłam, ale nie wiem czy uda mi się skończyć), ale najpierw zamierzam skończyć tą historie. Ja będę już kończyć, bo u mnie burza jest, no i wiecie... To do następnego razu.

                       

środa, 5 lipca 2017

Rozdział 37

-A może powinienem powiedzieć Bonnie. - zaśmiał się szyderczo. Nie zwracałam za bardzo uwagi na jego słowa tylko na broń w jego ręce, sparaliżowana strachem nie mogłam nic powiedzieć ani zrobić jakiegokolwiek ruchu. Kiedy ten szaleniec zrobił jeden krok w moją stronę, wciągnęłam gwałtownie powietrze, chciałam się cofnąć ale moje nogi odmawiały mi posłuszeństwa tak jakby ktoś przejął nad nimi władze. Tym kimś był strach. Nigdy przez całe moje krótkie życie, nie bałam się czegoś albo raczej kogoś tak bardzo jak teraz. Wbiłam paznokcie w wnętrze swojej dłoni, którą miałam ściśniętą w pięść, żeby się nie rozpłakać i nie dać mu satysfakcji, że się go cholernie boje.
-Nie podchodź do niej! Laura schowaj się za mną! - Ross szybko pociągnął mnie za siebie i zasłonił mnie własnym ciałem, mocno się w niego wtuliłam. Przez tą całą sytuacje zapomniałam, że blondyn jest ze mną. W duchu dziękowałam Bogu, że jest przy mnie, bo inaczej to ja nie wiem co bym zrobiła. Za razem się cieszyłam, że jest, ale bałam się o niego, jeżeli to ten sam mężczyzna co zabił Bonnie to pewnie nie zawaha się tego zrobić jeszcze raz. Ludzie mówią, że jak raz zabiłeś, to za drugim razem zabicie kogoś przychodzi łatwiej.
-A tym kim jesteś? Puść Bonnie, a cię oszczędzę. - mężczyzna wyglądał na lekko wkurzonego, Lynch zrobił dwa kroki w tył.
-To nie jest Bonnie tylko Laura. - blondyn starał się mówić spokojnie, koleś wyglądał na   niezrównoważonego psychicznie. Każdy gwałtowny ruch lub podniesiony głos może na niego jakoś działać, po takich szaleńcach można się dużo spodziewać. Dlatego rozsądnie będzie obchodzić się rozsądnie z nimi i próbować zagadać, może przy odrobinie szczęścia jakiś sąsiad zauważy co się dzieje za oknem i zadzwoni na policje albo jakoś nam samum uda się uciec od tego człowieka. Musimy grać na zwlokę i chyba to zamierza robić Ross.
-Nie, to ona, to moja Bonnie. Dlaczego mnie opuściłaś najdroższa? - klęknął na kolana i rozłożył ręce.
-To chyba jakiś psychol. - mój chłopak powiedział, to tak cicho żebym tylko ja to usłyszała.
-Po co tu przyszedłeś? - w końcu odzyskałam mowę, starałam się żeby mój głos tak mocno nie zadrżał.
-Ale ty to wiesz dlaczego, przecież ci mówiłem nie pamiętasz? - blondyn odwrócił się do mnie twarzą, która przedstawiała głębokie przerażenie.
-On myśli, że jesteś tą dziewczyną. Nie rozumie, że musiał cię pomylić. Wiesz o czym on mówi? - pokręciłam przecząco głową na zadane pytanie. Po raz pierwszy odkąd wróciliśmy do domu odważyłam się spojrzeć na jego twarz i przerażające oczy, tak zimne i bez emocji jakby już dawno nie żyły. Uświadomiłam sobie dwa fakty, po pierwsze twarz mężczyzny od naszego ostatniego spotkania była bardziej wychudzona i zapadnięta, włosy wyglądały jakby przez co najmniej kilka tygodni nie były strzyżone ani nie miały kontaktu ze szamponem i grzebieniem. A po drugie jest to ten sam blond włosy chłopak, który zawsze stawał koła zmarłej dziewczyny na zdjęciach. Nigdy dotąd jak przeglądałam fotografie nie skojarzyłam, że ci dwaj to ta sama osoba. Nie był podobny do tego nastolatka na zdjęciu, wyglądał na co najmniej dziesięć lat starszego niż jest i na bardziej mrocznego, tylko układ oczu były podobny, ale i tak obcy.
-To ty zawsze stawałeś blisko niej na grupowych fotografiach. Należałeś do jej znajomych, przyjaciół. Ona ci ufała. Kochałeś ją. - spojrzałam prost w te pełne bólu oczy, on odwzajemnił moje spojrzenie. Bezgłośnie wypowiedział trzy słowa "Naprawdę ją kochałem", a w jego oczach pojawiły się łzy. Patrząc na niego jednego nie potrafiłam pojąć. -Dlaczego ją zabiłeś, skoro kochałeś? - nie mogłam dłużej patrzeć na tego człowieka, spuściłam wzrok na dół. On budził we mnie odrazę i wstręt. Kochał ją i zabił. A czy w miłości nie powinno być tak, że jak kogoś zaczyna się darzyć takim uczuciem, to robi się wszystko by ta osoba była szczęśliwa i bezpieczna!? Nie rani się jej, tylko robi wszystko żeby świat tego nie zrobił i chroni przed nim!? Przed fałszywymi ludźmi!? Przed wszystkim co może skrzywdzić tą drugą osobę!? Czy to do cholery nie jest miłość!? Ona nie zasłużyła na taki los. Kurwa nie zasłużyła. Miałam ochotę zacząć na niego wrzeszczeć, rzucić się i bić bez opamiętania. Postanowiłam tego nie robić, bo to nie zwróci jej życia. Tak ciężko było mi zrozumieć dlaczego zrobił to osobie, którą kochał.
-Bonnie była miłością mojego życia, nikt jak ja jej tak nie kochał. - mówił tak jakby był myślami daleko z stąd.
-A jednak zrobiłeś to. Zabiłeś Bonnie Innocent. - przerwał mu Ross, po jego tonacji głosowej wiem, że jest wściekły i z ledwością hamuje się żeby nic mu nie zrobić.
-Wy nic nie rozumiecie. Zrobiłem to dla jej dobra. - jęknął zirytowany faktem, że tego nie rozumiemy.
-Od kiedy zabijając kogoś robi się to dla jego dobra!? - krzyknęłam.
-Kochałem ją i to bardzo, ale ona mnie nie. Cały czas powtarzała, że kocha Ryan'a, ale on nie był jej godny. Ona zasługiwała na kogoś lepszego! Zasługiwała na mnie! Dla niej zrobiłbym wszystko, a on nie. Nie przejmował się nią tak bardzo jak ja! To było jedyne słuszne wyjście. Skoro nie mogła być ze mną, to nikt inny nie mógł być z nią. Tak było dobrze, do czasu kiedy ty znowu się pojawiłaś Bonnie, taka młoda jaką cię zapamiętałem. Śmieszne, że historia lubi się powtarzać, zobacz, teraz też ktoś chce mi cię zabrać. Ale tym razem nie popełnię tego błędu, nie pozwolę na to. Pozbędę się problemu. - ruszył powoli w naszą stronę. Szybko zrobiliśmy kilka kroków w tył, wbiłam mocniej paznokcie w ramię chłopaka, tak bardzo się o niego bałam, że on mu coś zrobi. Zdawałam sobie sprawę, że mogę sprawiać Ross'owi ból, ale miałam wrażenie, że jak się w jakiś sposób rozdzielimy to już nigdy się nie znajdziemy.
-Laura posłuchaj mnie uważnie, ja postaram się odwrócić uwagę tego gościa, a ty w tym czasie pobiegniesz na górę i się schowasz w bezpieczne miejsce. Okej? - szepnął mi do ucha, chciałam zaprzeczyć, powiedzieć że nie zamierzam go zostawić samego, ale jak spojrzałam w jego oczy, które wręcz błagały żebym tego nie robiła, postanowiłam z trudem przytaknąć. Czubek podniósł broń do góry i dalej szedł powolnym krokiem w naszą stronę. -Laura teraz! Biegnij! Uważaj na siebie kochanie! - popchnął mnie w stronę schodów, a sam szybko się odwrócił i rzucił jakimś wazonem, który stał niedaleko na szafce, w starego durnia. Odwróciłam się żeby zobaczyć czy blondyn biegnie za mną i wtedy zobaczyłam jak mężczyzna uderza Ross'a krzesłem w plecy, który stał odwrócony plecami do niego. Gwałtownie się zatrzymałam, chciałam zejść na dół i pomóc swojemu chłopakowi, ale morderca podniósł broń w moją stronę, w ostatniej chwili udało mi się zareagować i pobiegłam na górę. Usłyszałam za sobą strzał z pistoletu i hałas rozbijającej się szyby, przyspieszyłam. Nigdy bym nie pomyślała, że potrafię tak szybko biegać, gdyby nie ta sytuacja. Sama nawet nie wiem kiedy znalazłam się na strychu, który na moje kurewskie szczęście był otwarty. Wbiegłam do środka, rozejrzałam się za jakąś kryjówką, uznałam że ta obok tej komody w której znaleźliśmy zdjęcia będzie w porządku. Odsunęłam trochę obraz i schowałam się za nim akurat w tym samym momencie mężczyzna otworzył drzwi na strych. Gdybym miała trochę więcej czasu to bym przysunęła jakąś starom kanapę czy szafkę, tak żeby nie mógł ich otworzyć. 
-Kochanie gdzie jesteś? Nie musisz się chować, on już więcej się do ciebie nie zbliży. Wreszcie będziemy mogli być razem. Możesz już wyjść. - zaczął rozglądać się po pomieszczeniu, mówiąc jakieś brednie, które nie miały najmniejszego sensu bardzo powoli zaglądał w różne zakamarki. Musiałam przyłożyć rękę do ust żeby mnie nie usłyszał, pocieszał mnie w pewnym stopniu fakt, że stał odwrócony do mnie tyłem w oddali. 
-A może jesteś tutaj? - wciągnęłam gwałtownie powietrze, kiedy usłyszałam strzał. -Och nie ma cię tutaj, w takim razie szukamy dalej. - upuścił jakąś szmatę na ziemie. Przeraził mnie mocno fakt, że gdybym była schowana za tą szmatką, to za pewnie teraz bym wąchała kwiatki od spodu. Tak bardzo bałam się tego faceta, w duchu błagałam żeby ktoś tu się zjawił i mi pomógł. Chciałam żeby to wszystko okazało się tylko głupim snem, koszmarem, a nie rzeczywistością. Czas płynął nie ubłagalnie wolno, a ten pan coraz szybciej zbliżał się do mojej kryjówki. 
-Wiesz co? Marze żebyś spojrzała na mnie tymi swoimi pięknymi oczami. Zrobisz to dla mnie? - krzyknęłam kiedy odsunął obraz i ukucnął koło mnie. Przez cały ten czas trudziłam się żeby nie wybuchnąć płaczem, a teraz nawet nie miałam sił próbować. -To jak będzie? Spojrzysz na mnie? - gładził moją twarz przodem pistoletu wolno nie spiesząc się. Cały czas miałam spuszczony wzrok na swoje ręce, wolałam nie patrzeć na niego kiedy będzie mnie zabijał. Nie chce żeby to on był ostatnią osobą, którą będę widzieć przez resztę sekund mojego życia.
-Spójrz na mnie! - krzyknął pociągając mocno mój pod brudek tak, że spojrzała na niego. Syknęłam z bólu, kiedy mężczyzna boleśnie złapał mnie za nadgarstki i zaczął im się uważnie przyglądać.
-Zostaw mnie! - próbowałam wyszarpać dłonie z jego uścisku.
-Oj nieładnie, nieładnie. Nie wolno mi się sprzeciwiać Bonnie.
-Nie jestem żadną Bonnie! Mam na imię Laura! - skoro i tak umrę to co mi szkodzi trochę na niego nawrzeszczeć, może przy odrobinie szczęścia (w co wątpię, ale to nic) ktoś mnie usłyszy i ruszy na ratunek.
-Jesteście takie podobne, los mi ją zabrał, ale za to dał ciebie. Czy to nie jest wspaniałe? Tak bardzo tęskniłem za tym spojrzeniem, rękami, postawą, włosami i całością. - pocałował moją rękę, a następnie zaczął oglądać uważnie spód dłoni.
-Mówisz tak jakby ona umarła z przyczyn losowy, a tak naprawdę to ty ją zabiłeś. Sam sobie ją odebrałeś i odebrałeś zresztą też innym.
-Wciąż nie możesz pojąc, że zrobiłem to dla niej dobra. Ona mówiła cały czas, że kocha tego buraka, ale ja lepiej wiedziałem co jest dla niej dobre.
-Sam podjąłeś za nią decyzje i wiedziałeś co ona czuje lepiej niż ona sama. Przecież to jest ....
-Wspaniałe. Wiem to, tak dobrze ją znałem, byliśmy stworzeni dla siebie stworzeni. Tylko ja wiedziałem co jest dla niej dobre i czego potrzebuje.
-Człowieku ty jesteś chory, powiedziałbym coś innego, ale nie chcę zginąć z przekleństwem na ustach. - tłusto włosy zrobił dziwną minę.
-Kochasz mnie? - jeszcze raz podniósł moją brodę.
-Nie i nigdy nie pokocham takiego potwora jak ty. - starałam się mówić najbardziej lodowatym tonem na jaki mnie tylko stać, po mimice twarzy tego pana widać że mi się to udało.
-To przez niego, kolejny chce mi zabrać moją miłość. - wskazał na drzwi. - Nie pozwolę na to, ja lepiej wiem czego potrzebujesz.
-Ty musisz się leczyć. - wyglądał jakby toczył ze sobą wewnętrzną walkę, mówił coś do siebie, ale nie mogłam za chiny usłyszeć co.
-Już wiem, pamiętaj że to dla twojego dobra. - ucałował mnie w środek głowy i wstał, zrobił dwa kroki do tyłu, spojrzał na mnie i podniósł broń do góry. Szybko zamknęłam oczy i spuściłam głowę, nie chciałam na to patrzeć. W duchu modliłam się żeby to nie bolało i szybko poszło, całe życie minęło mi przed oczami, a ostatnie kilka miesięcy okazały się najlepszym okresem mojego życia. Mój tata w końcu znalazł sobie kogoś, zamieszkałam u cioci i wuja, poznałam Lynchów oraz Ellingtona, pierwszy raz się zakochałam z wzajemnością, przeżyłam wspaniałe święta w Kolorado, ale chyba najwięcej wspomnień z tych kilku miesięcy mam z Ross'em. Z moim małym blondynkiem (pomijajmy fakt że jest wyższy ode mnie) myśląc o nim uspokoiłam się, on zawsze sprawia że przestaje się martwić tak bardzo chciałabym żeby teraz przy mnie był. Przygotowałam się na najgorsze, kiedy usłyszałam jakby coś wielkiego upadło na podłogę. Nie pewnie otworzyłam oczy, kiedy ujrzałam przed sobą ciało mężczyzny na ziemi, a nad nim stał wuja Robert w ręku trzymając rozbitą butelkę zaczęłam w duchu dziękować niebiosom boskim.
-Laura nic ci nie jest? - wuja szybko ukucnął obok mnie porywając w uścisk, mocno wtuliłam się w niego.
-Kochanie jesteś cała? - podniosłam wzrok na Ross'a, który w ręku trzyma broń i odkłada ją jak najdalej od mężczyzny.
-Tak się bałam. - wybuchnęłam głośnym płaczem wuja i Ross mocniej mnie do siebie przytulili.
-Spokojnie Lauruś, już po wszystkim. - blondyn gładził mnie po pleckach, pierwszy raz od paru tygodni czułam się naprawdę bezpieczna.
-Już myślałam że... - co jakiś czas podciągałam nosem.
-Jesteś teraz bezpieczna. Policja raza przyjedzie. - wuja uśmiechnął się smutnie, penie było mi przykro, że coś takiego w ogóle miało miejsce. Chciałam już się spytać kiedy zadzwonił na policje, ale właśnie w tym samym momencie usłyszeliśmy odgłos radiowozów. Dwie minuty później czterech policjantów pojawiło się na strychu, w tym samym momencie co oni weszli do pokoju nieprzytomny przebudził się.
-Ross zabierz Laurę stąd. - Robert odwrócił się do funkcjonariuszy.
-Chodź tu do mnie kochanie. - blondyn włożył ręce pod moje kolana, a drugą trzymał mnie za plecy, zaniósł mnie do salonu, gdzie była ciocia Kristen i pani Stormie. Obydwie na mój widok poderwały się z kanapy i mocno wyściskały, chłopak położył mnie na kanapie pomiędzy kobietami, a sam poszedł zrobić mi i cioci herbatę, jego mama nie chciała nic do picia. Pani Lynch trochę zaniepokoiła się stanem zdrowia Kristen, która bardzo przeżywała to zdarzenie, więc dla pewności zadzwoniła po pogotowie. Nie powinna ona być narażona na taki stres i w ogóle na jakikolwiek. Jak Ross wrócił z dwiema herbatami mocno się w niego wtuliłam, już się uspokoiłam. Gdy wyprowadzali tego mężczyznę posłałam mu zimne spojrzenie. Oglądanie jak wsadzają go do radiowozu sprawiało mi radość i ulgę, już więcej nie muszę się bać, że jak wrócę do domu on w nim będzie. Kiedy przyjechała karetka zbadali dokładnie ciocie, po czym stwierdzili, że nie trzeba jej brać do szpitala, bo z dzieckiem wszystko w porządku (zrobili jej domowe badanie USG) a przyszła mama dostała tylko leki na uspokojenie. Poprosiłam ich żeby zbadali Ross'a, bo jak ten wariat wtedy go uderzył to stracił na chwilę przytomność, blondyn przez jakiś czas się upierał, że nigdzie nie jedzie, ale na szczęście udało mi się go przekonać. Lekarze zabrali go żeby wykonać wszystkie niezbędne badania i obiecali, że jak wszystko będzie ok, to za parę godzin go wypuszczą. Zostałam z ciocią i pani Stormie, Kristen opowiedziała mi jak jechała sobie z samochodem z Robertem i zadzwonił do niego sąsiad pan Adams i powiedział, że słyszał strzały w naszym domu. Kobieta mówiła, że wuja wiedział że Jeffrey (tak ma na imię ten wariat) wyszedł wcześniej z więzienia za dobre sprawowanie, podobno w kiciu był pod stałą kontrolą psychiatry, bo wykryli u niego zaburzenia psychiczne. Po wyjściu miał stale stawiać się na spotkania z psychologiem, wuja nie miał pojęcia że wrócił do LA, myślał że znajduje się w stanie Kansas. Godzinę później do domu wróciła Vanessa, pani Lynch opowiedziała jej wszystko co się stało, bo my dwie nie miałyśmy na to sił.
-Za to co zrobił Jeffrey, nie wyjdzie z więzienia przez następne trzydzieści lat, sam osobiście tego dopilnuje. - do pokoju wszedł Robert, jak aresztowali Jeffrey'a pojechał z nim na komisariat. -Żeby podnieść rękę na moją rodzinę? Nie daruje mu. Jak się czujesz mała? - usiadł koło mnie i pogłaskał w kolano.
-Dobrze, ale wydaje mi się że chyba musisz mi coś wyjaśnić. - chciałam jak najszybciej o tym porozmawiać.
-Wiecie co, ja już pójdę do domu. - pani Stormie podniosła się z kanapy.
-Czy jak wróci Ross to może do mnie przyjść?
-Oczywiście. - blondynka uśmiechnęła się ciepło i przytuliła na pożegnanie. -Dobranoc.
-Pewnie chcesz wiedzieć o co chodzi ze sprawą Bonnie? - mężczyzna usiadł, kiedy w salonie została nasza czwórka.
-Bonnie była twoją kuzynką, a Jeffrey był w niej zakochany, ale ona nie odwzajemniała jego uczuć, więc ją zabił. A wasz paczka z liceum się z nim przyjaźniła. - powiedziałam tyle ile wiedziałam.
-Sporo wiesz. - stwierdził.
-To dla tego poszłaś na strych, żeby poszukać informacji o Bonnie. - cała zarumieniona i zawstydzona przytaknęłam głową, ciocia dobrze mnie przejrzała.
-Od samego początku nie chcieliście nic mi powiedzieć, a kiedy raz zaczepił mnie mówiąc, że wyglądam jak ona zaczęłam bardziej interesować się tym. - przyznałam.
-Bonnie była moją najbliższą kuzynką, bardzo dobry mieliśmy kontakt. Zawsze się ze sobą trzymaliśmy, byliśmy my i  nasza szkolna paczka, Jeffrey dołączył do niej później. Ale nie za często z nami się spotykał, a jak już się spotkał chodził co krok za Bonnie. Zawsze zastanawialiśmy dlaczego nie chcę z nami tak często wychodzić tylko woli siedzieć w swojej piwnicy. Po śmierci mojej kuzynki policja odkryła, że Jeff w piwnicy trzyma pełno zdjęć i informacji o niej. Znał każdy jej krok doszło nawet do tego, że udało mu się w jej pokoju zamieścić kamery, wiedział dosłownie o jej każdym kroku. Bonnie kilka tygodni przed tym tragicznym wydarzeniu miała wrażenie, że ktoś ją stale obserwuje, nawet rozmawialiśmy o tym kto to może być. Bardzo źle przeżyłem jej śmierć, gdybym tylko wiedział co on zrobi, to w życiu bym nie pozwolił żeby się do niej zbliżył. Pozwoliłem żeby bliska osoba ją skrzywdziła, nie mogłem jej pomóc. Pozwoliłem na to.
-To nie twoja wina. Nie mogłeś wiedzieć, co on zamierza. - chciałam dodać wujowi otuchy, widać że nadal się obwinia za śmierć swojej kuzynki.
-Wiem, ale gdybym wtedy wcześniej o tym wiedział, że Jeff ma problemy psychiczne może wcześniej byśmy mu pomogli, a Bonnie żyłaby. Jak zobaczyłem jak stoi nad tobą z bronią byłem gotowy nawet go zabić tylko żeby tobie nic nie zrobił. Poszedłem na prawo żeby bronić sprawiedliwości i karać takich jak on, dlatego cieszę się że nic ci nie jest.
Razem przesiedzieliśmy jeszcze jakieś pół godziny rozmawiając o tym co się zdarzyło i o tym jaka była Bonnie. Przed pierwszą Ross wrócił, poprosiłam go żeby ze mną spała, bo sama się bałam. Wszyscy się zgodzili, więc o pierwszej już spałam wtulona w moją miłość.

                                                                           ***
Witajcie kochani! Rozdział miał się pojawić w czerwcu, ale nie zdążyłam się wyrobić. Teraz przez okres lipca będę chodziła do pracy żeby sobie trochę dorobić. Ale jak będę miała wolne i chęć, to wezmę się za pisanie. Miłych wakacji życzę i dużo słońca, którego za bardzo teraz nie ma.

                                               

sobota, 17 czerwca 2017

Rozdział 36

Wieczorem Ross odprowadził mnie do domu pod same drzwi, a sam musiał jechać do swojego kolegi, który zadzwonił do niego z pytaniem czy mu w czymś pomoże. Powiedziałam mu żeby uważał na siebie i jechał bezpiecznie, bo bardzo dużo razy słyszy się o wypadkach drogowych spowodowanych przez nieuważnych kierowców w nocy. Poszłam wziąć relaksujący długi prysznic, to było właśnie mi potrzebne. Przebrałam się w piżamę, rozczesałam mokre włosy i trochę je podsuszyłam, zeszłam na dół i zrobiłam sobie herbatę oraz dwie kanapki z serem, pomidorem, sałatą i ogórkiem. Usiadałam koło stołu i zajadając się kolacją zaczęłam przeglądać Instagrama, dwie osoby zaczęły mnie obserwować, a dodatkowe pięć serduszek przybyło pod moim ostatnim zdjęciem z Ross'em, które dodałam pięć dni temu. Nic ciekawego nie było na Ig, więc weszłam na Twittera i tak się złożyło że zmarnowałam godzinę swojego życia na przeglądaniu tweetów, ale co poradzę na to że lubię to robić.
-Siema młodzieży. - do kuchni wszedł wuja Robert, który kończył pisać coś na telefonie i odłożył go na szafkę.
- Hej! Chcesz herbatę? - zapytałam, bo sama miałam zamiar zrobić sobie jeszcze jedną.
-A wiesz, że chętnie. - mężczyzna usiadł naprzeciwko mnie, przeczesał rękami swoje włosy, wyglądał na dość zmęczonego.
-Ciężki dzień? - postawiłam dwa kubki na stół, każdy z nas wziął po swoim.
-Ciężki cały tydzień. W kancelarii mam istne urwanie głowy, odkąd Kristen zaszła w ciąże przejąłem połowę jej zleceń i nie mam nawet czasu żeby podrapać się po głowie. Jeszcze musiałem dzisiaj zwolnić swoją asystentkę, bo przyszła do pracy pod wpływem alkoholu. Dałbym jej upomnienie, ale to niepierwszy raz kiedy tak przychodzi do pracy. I teraz muszę znaleźć jakieś zastępstwo, ale dosyć już o tym. Praca zostaje w pracy. Teraz jestem w domu i zamierzam spędzić mile czas ze swoją rodziną.
-Gdzie jest ciocia? - dopiero teraz zadałam sobie sprawę, że od paru godzin jej nie widziałam.
-W salonie, nie idź do niej. Ja uciekłem do ciebie.
-Stało się coś? Pokłóciliście się?
-Nie, tylko Kristen przegląda zdjęcia z tego albumu, który znalazłaś na strychu i wyśmiewa moją fryzurę z szóstej klasy. Na swoją obronę powiem, że połowa szkoły nosiła wtedy dredy, taka była wtedy moda. - wyprostował się na krześle.
-Poważnie? Miałeś dredy? - uniosłam jedną brew do góry.
-Tak, ale... - nie dałam mu dokończyć, bo szybko pobiegłam do salonu żeby to zobaczyć.
-Ciociu masz zdjęcia fryzury wuja z szóstej klasy? - zapytałam podekscytowana, Kristen uśmiechnęła się przebiegle i wystawiła w moją stronę stare zdjęcie z jakieś wycieczki. Wybuchłam głośnym śmiechem na widok Roberta, wyglądał bardzo komicznie te włosy w ogóle do niego nie pasowały, miał je do ramion.
-Przez pół roku w nich chodził. - wyjaśniła mi ciocia, podając kolejne zdjęcie, gdzie dobrze widać dredy.
-Dlaczego tylko przez pół roku? - oddałam kobiecie zdjęcie.
-Bo przegrał zakład i musiał je ściąć. Teraz już nawet nie pamiętam, o co Robert założył się z Adamem, ale jego mina, jak przegrał była bezcenna.
-I ty Judaszu przeciwko mnie? - odwróciłam głowę w stronę wejścia, gdzie stał wuja Robert z kubkiem herbaty.
-Nic na to nie poradzę, że zabawnie wyglądałeś. Dlaczego tak chodziłeś? - wzruszyłam ramionami i pomogłam cioci w składaniu zdjęć do kupki.
-Każdy wtedy tak chodził, to przez taki zespół, który był bardzo popularny. To taki odpowiednik One Direction tylko naszych czasów. Boże brzmię jak jakiś stary dziadek. - mężczyzna usiadł naprzeciwko nas. On i Kristen pokazywali mi po kolei zdjęcia i opowiadali historie co wtedy się im przydarzyło. Chyba moją ulubioną jest to jak w ósmej klasie poszli ze znajomymi na wagary i któryś z nich powiedział, że zna taki fajny skrót przez las, skończyło się tak że Kristen wróciła do domu bez jednego buta, bo pod drodze natrafili na jakieś bagno, a ich kolega natrafił na skunksa. Mówili, że to były ich najlepsze wagary i ciekawa przygoda. Robert jak ciocia zgubiła wtedy buta, w nocy o północy wymknął się z domu przez okno z latarką i poszedł go szukać, znalazł go o piątej nad ranem i poszedł go jej zanieść. Stwierdziłam, że to było cholernie urocze.
-Laura otworzysz? - zapytała kobieta, kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, nikogo się nie spodziewaliśmy o tej porze.
-Cześć Rydel! - zawołałam, gdy zobaczyłam przyjaciółkę przed wejściem. -Co cię sprowadza do nas o tej porze? - wpuściłam ją do środka. Blondynka miała na sobie piżamę i wyglądała jakby miała zaraz kłaść się spać.
-Vanessa powiedziała mi, że mam szybko przyjść, bo ma ważną sprawę do obgadania i że jest to sprawa życia i śmierci. - miałam zadać dziewczynie kolejne pytanie, ale w tym samym czasie Vanessa szybko zbiegła po schodach, chwytając mnie oraz naszego gościa i zaciągnęła do swojego pokoju. Zatrzasnęła za sobą drzwi i odwróciła się twarzą do nas:
-Muszę z wami porozmawiać. - Nessa brzmiała dosyć poważnie, ale w jej głosie było też podniecenie.
-Oby było to coś ważnego, bo przez ciebie musiałam wstać z mojego łóżka. - Rydel usiadła na łóżku, dołączyłam do niej.
-No mów o co chodzi. - jęknęłam, chciałam jak najszybciej usłyszeć o co się stało.
-RIKER POPROSIŁ MNIE ŻEBYM ZOSTAŁA JEGO DZIEWCZYNĄ, A JA SIĘ ZGODZIŁAM!!!! - wszystkie trzy zaczęłyśmy piszczeć ze szczęścia.
-Żartujesz!? Boże jak się cieszę! - blondynka wyglądała, jakby miała zaraz wybuchnąć od nadmiaru szczęścia.
-Kurwa to jest niesamowite, siostra! - nie mogłam opanować radości.
-Laura wiesz co to oznacza? - Delly posłała mi porozumiewawcze spojrzenie. Szybko wybrała numer Ross'a i przełączyłam na głośno mówiący. Już po dwóch sygnałach usłyszałyśmy głos po drugiej stronie słuchawki.
R:No co kochanie?
L:Wygrałyśmy! Są razem! Spytał się jej! Wisisz po dwadzieścia dolców każdej! - ja i Rydel krzyknęłyśmy równocześnie do słuchawki.
R:Co kurwa? Ja nie wierze, jutro dostaniecie swoją kasę małpy. Ja pierdole.
L:Też cię kocham i dobranoc.
Nie czekając na jego odpowiedz rozłączyłam się i włożyłam telefon do kieszeni spodenek od piżamy.
-O co chodzi? - Van wyglądała na lekko zbita z tropu.
-My dwie założyłyśmy się z Ross'em o dwadzieścia dolarów, że ty i Riker do końca miesiąca będziecie razem. Ross dawał wam pół roku. - wyjaśnił Delly.
-Jak mogłyście? - Nessa zaczęła bić nas poduszką, ja pobiegłam w prawo, a Rydel w lewo. Siostra była lekko rozkojarzona i nie wiedziała którą ma gonić, wiec wyszło na to że przez dziesięć minut biegała po całym pokoju w kółko.
-Daj spokój Van.
-Przecież to było oczywiste.
-Poza tym wszyscy robili zakłady, kiedy w końcu się spikniecie.
-To niesprawiedliwe, że nam się tylko dostaje.
Krzyczałyśmy jedna przez drugą nie mogąc opanować ataku śmiechu, w końcu Vanessa odpuściła nam, bo dostała kolki od tego biegania.
-A teraz proszę wszystko opowiedzieć ze szczegółami. - wzięłam sobie poduszkę z łóżka i podłożyłam pod tyłek. Wszystkie trzy siedziałyśmy na podłodze, a dziewczyna zaczęła nam opowiadać jak Riker poprosił ją o to czy zostanie jego dziewczyną.
-A więc najpierw zabrał mnie do tej chińskiej knajpki, kiedy się najedliśmy poszliśmy na plaże się przejść. Buty trzymaliśmy w rękach, było naprawdę miło do puki Riker nie zauważył dziury wykopanej przez kogoś koło morza i nie potknął się o nią, wpadając do wody. Prawie udusił się jakimiś wodorostami, a jak wychodziliśmy z plaży potknął się o chodnik i wyjebał na twarz. Musieliśmy jechać do szpitala, Riker'owi zrobili prześwietlenie głowy, nic mu nie było. Kiedy wracaliśmy z szpitala spytał się mnie czy chcę z nim chodzić, a powiedziałam że tak.  - cały czas mówiąc brunetka uśmiechała się szeroko, widać że bardzo zależy jej na tej znajomości i że będąc z Riker'em jest szczęśliwa.
-Ale to urocze. Czyli wychodzi na to że teraz tylko ja jestem singielką. - blondynka oparła głowę o ręce.
-Alexa też nikogo nie ma. -zauważyłam starając się jakoś pocieszyć przyjaciółkę.
-A Alexa nie jest czasem z tym chłopakiem z kawiarni, który specjalnie zamówił dziesięć kaw żeby chociaż przez chwilę mógł z nią porozmawiać? - zapytała się Van. Nasza przyjaźń z blondynkom rozwijała się bardzo dobrze, jak tylko wszystkie cztery mamy czas to się spotykamy. Oczywiście Rocky i Alexa nadal się kłócili i nienawidzili.
-Byli na dwóch czy trzech randkach, nic nie wiadomo jak to jest między nimi.
Rydel miała rację, w tym tygodniu jeszcze nie rozmawiałyśmy z blondynką, ona i ten chłopak znają się jakoś ponad tydzień. A przez ciągłe zajęcia nie miałyśmy czasu na rozmowę, ale jutro miałyśmy się spotkać na płoty, więc pewnie więcej szczegółów dowiemy się pod wieczór.
-A co z tym chłopakiem ze sklepu, który cię wtedy podrywał? - przed wczoraj byłam z Delly na zakupach spożywczych i zaczepił ją jakiś brunet. Chcą zostawić ich wtedy samych powiedziałam, że bardzo się spieszę i poszłam do kasy zapłacić za produkty.
-Wiecie na początku było wspaniale, pomógł mi wybrać płatki i sięgnął słoik z górnej półki. - zatrzymał​a się na chwilę, a razem z siostrą zrobiłyśmy "Aww" -Naprawdę dobrze nam się rozmawiało, cały czas mnie komplementował i było mi miło z tego powodu. Ale wszystko się popsuło jak przyszła jego dziewczyna i zaczęła na niego krzyczeć na cały sklep, że jest podrywaczem i ona jest jego dziewczyną. Szybko usunęłam się z stamtąd, na czworakach między nabiałem, a płatkami udałam się do kasy. Nie zauważyli mnie na szczęście. Dobrze, że spotkałam po drodze Ellington'a, który pożyczył mi dolara, bo mi zabrakło. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie, musiałam mu za to upiec ciastek. Wyobraźcie sobie, że Ell pomógł mi w ich robieniu, chłopaków wtedy nie było, a mu się nudziło.
-Przykro mi z powodu tego chłopaka. - odparła smutnie Vanessa.
-A te ciastka były dobre? - strasznie mnie to ciekawiło.
-A wiecie, że były. Myślałam, że się przez nie potrujemy, ale wyszły naprawdę pyszne. Nie spodziewałam się, że Ratliff umie gotować.
Wyszło na tym, że Rydel napisała sms'a do pani Stormie żeby powiedzieć, że będzie u nas nocować. Rozmawiałyśmy ze sobą tak do pierwszej, a jak zachciało nam się spać to ja poszłam do siebie, a Delly została u Van, bo ona ma większe łóżko niż ja. Rano obudziłam się koło dziewiątej, poszłam do łazienki się załatwić i przebrać z piżamy w sukienkę do kolan.
-Dziewczyny wstawanie! - krzyknęłam skacząc na łóżko.
-Obiecuje, że kiedyś cię zabiję grubasie.
-Też cię kocham siostro. - wysłałam jej całusa w powietrzu. Rydel przykryła się poduszką mrucząc coś pod nosem, że mamy być cicho, bo ludzie chcą spać. Wcisnęłam się pomiędzy dziewczynami, one głośno jęknęły, ale nie wyrzuciły mnie. Chwilę tak leżałyśmy ściśnięte, po jakiś pięciu minutach wszystkie trzy zasnęłyśmy.
*Oczami Rocky'ego*
-Pisałeś do Rydel, że wieczorem gramy koncert? - zapytał się mnie Ross wchodząc do kuchni. Właśnie kończyłem jeść śniadanie.
-Tak. - wstałem i odłożyłem talerz do zmywarki.
-No i?
-I nic. Nie odpisałam mi jeszcze, pewnie śpi lub zapomniała telefonu. - wróciłem na swoje poprzednie miejsce.
-Chłopacy dzwoniłem do Delly, ale nie odbiera. Pisałem jej o koncercie, zero odpowiedzi. - do kuchni wszedł kolejny blondyn.
-Nie panikuj, pewnie wróci do wieczora i zdążymy się wyrobić. - Ross wyszedł z kuchni. Jakieś pół godziny temu Riker dostał sms'a od Alexy z pytaniem czy chcemy dzisiaj zagrać mały koncert w kawiarni, bo wypadła taka sytuacja, że jest pilnie potrzebny zespół na wieczór. Chwilę posiedziałem w kuchni ze starszym bratem, ale jak zaczął gadać o Van poszedłem do siebie. Nie miałem ochoty kolejny raz z kolei słuchać jaka ona jest idealna itp. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Ellington'a z pytaniem czy ma czas spotkać się na mieście. Ustaliśmy, że spotkamy się u niego u domu. Nikomu nic nie mówiąc wyszedłem z domu, wolnym krokiem szedłem przed siebie. Nie byłem dzisiaj zbytnio w humorze, ten sms od tej idiotki rozzłościł mnie. Otworzyłem drzwi od domu Ellington'a i udałam się do jego pokoju. Przywitaliśmy się skinieniem głowy, rzuciłem się na jego łóżko, rozejrzałem się po pokoju.
-Czysto tu. - stwierdziłem patrząc na poukładane rzeczy w szafie, nic nie walało się na ziemi i wszystko było na swoim miejscu.
-Sprzątałem tu. - odpowiedział lekko zawstydzony. Już chciałem się go spytać dlaczego, ale mnie wyprzedził i pierwszy zadał pytanie. -Idziemy?
-Tak. - nic nie mówiąc wyszliśmy.
*Oczami Ellington'a*
Rocky nie był specjalnie dzisiaj w humorze, nie chciałem się go wypytywać o co chodzi, bo widziałem, że nie ma na to najmniejszej ochoty. Na początku szliśmy w ciszy, jakoś udało mi się nawiązać z nim konwersację o nowym odcinku Top Model. Obydwoje byliśmy zadowoleni, że odpadła Camila, za którą nie przepadaliśmy, ponieważ wszystkich kłóciła ze sobą. Szatyn zaproponował, że możemy iść do kawiarni się czegoś napić gdzie pracuję Alexa.
-Często chcesz tam chodzić. - zauważyłem, kiedy to zaproponował.
-A nie chcesz tam iść? - podniósł ze zdziwienia brwi. Bardzo lubiłem tam chodzić, wszyscy polubili Alexę, a mój przyjaciel polubił kłócenie się z nią. Czasami jak mu się nudzi i wie, że dziewczyna ma akurat zmianę, to przychodzi żeby się z nią trochę podroczyć.
-Chce tylko.... z resztą nie ważne. -machnąłem lekceważąco ręką. -Lubie tę kawiarnie.
Szatyn wyglądał na zadowolonego, z tego faktu. Zaczynam pomału podejrzewać, że blondynka mu się podoba i dlatego chcę tam tak często chodzić oraz droczy się z nią. Weszliśmy do środka i zajęliśmy wolny stolik niedaleko okna. Lynch rozejrzał się po knajpie, chyba coś zauważył za mną, bo jego mina nie była zachwycona. 
-A co on tutaj robi? - mruknął do siebie. 
-Ale kto? - nie  musiał mi odpowiadać, bo kiedy odwróciłam się żeby zobaczyć co jest za mną, ujrzałem potencjalnego kandydata na chłopaka Alexy. Pomału utwierdzałem się w swoich podejrzeniach, odkąd dziewczyna poznała tego gościa Rocky chodzi cały czas zły, a teraz wygląda jakby chciał się rzucić na tego kolesia. -Nie przejmuj się nim. - chciałem dodać mu jakoś otuchy, bo sam wiem jak kobieta może zawładnąć facetem. 
-Ale ja się wcale nie przejmuje, tylko uważam, że to kretyn. - chcąc uniknąć tego tematu Rocky poszedł złożyć zamówienie na dwie kawy z mlekiem. Blondynka dzisiaj chyba miała wolne albo skończyła zmianę i dlatego postanowiła posiedzieć ze swoim kolegą tutaj. Usłyszałem dźwięk przychodzącego sms'a, odblokowałem ekran i uśmiechnąłem się na widok wiadomości od Rydel, która pytała mi się czy na dziś wieczorem ubrać zieloną czy czerwoną sukienkę, szybko wystukałem jej odpowiedz "Czerwoną ;)". Mój towarzysz jakiś czas później wrócił z zamówieniem, przez ten czas popisałem trochę z przyjaciółką. 
*Oczami Rocky'ego* 
Piliśmy spokojnie kawę i opowiadaliśmy sobie na wzajem jakieś żarty znalezione na internecie. Jakoś udało mi się nie myśleć o tym kretynie, ale jak zauważyłem że Alexa idzie do toalety, a ten typek zaczął podrywać inną dziewczynę to aż się we mnie zagotowało. 
-Czy ty to widzisz? - szturchnąłem przyjaciela. 
-Czy to ten chłopak Alexy? Dlaczego on trzyma za pośladek tamtą dziewczynę? - Ellington wyglądał na mocno zdziwionego, myślałem że zaraz oczy mu wyskoczą, bo zrobił takie duże. 
-Musimy powiedzieć jej o tym. 
-Zrobię zdjęcie. - brunet wyciągnął telefon i zrobił parę fotek. Akurat jak tamten koleś ściągnął ręce z pośladków nieznajomej i przegonił ją, wróciła nie świadoma niczego co właśnie się wydarzyło blondynka. Nie panując nad sobą podszedłem do ich stolika i uderzyłem tego kutasa w twarz. 
-Ty skończony dupku! Jak mogłeś!? - naprawdę nie wiem jak to się stało, że wstałem z miejsca. Moje nogi jakby przestały mnie słychać i same mnie tam zaniosły. 
-Co ty robisz kretynie? Nic ci nie jest Brad? - dziewczyna się na mnie wydarła i pomogła mu wstać.
-On jak cie nie było obmacywał obcą dziewczynę. - naprawdę nie wiem dlaczego się tak tym przejąłem, może przez to że jest to przyjaciółka mojej siostry. 
-Kłamiesz! Nie wierzę ci! 
Przez dobre pięć minut się kłóciliśmy, a oczy wszystkich klientów były zwrócone na nas. Kłócilibyśmy się dłużej, ale Ellington pokazał Dowd zdjęcia, które zrobił chwile przed zanim przyszła. Ta spojrzała na tego gościa ze smutkiem, a później spoliczkowała go mówiąc żeby więcej do niej nie dzwonił. Wyszedłem za nią z kawiarni. 
-Chcesz powiedzieć, a nie mówiłem? - usiadła na ławkę, po drugiej stronie kawiarni.
-Nie, tylko wiem że ci przykro i pewnie nie chcesz zostać sama. - usiadłem koło niej w niedalekim odstępie. 
-Och, to przepraszam. - spuściła zawstydzony wzrok, chwilę siedzieliśmy w milczeniu. -A tak poza tym to dzięki. 
-Za co? 
-Nie musiałeś mi tego pokazywać, pewnie byłabym cały czas oszukiwana podczas tej znajomości. To naprawdę miłe co zrobiliście ty i Ratliff. 
-Daj spokój, Rydel i dziewczyny na pewno by mnie zabiły jakby się dowiedziały, że wiedziałem. A ci nie powiedziałem. Ja tylko uznałem, że pomimo tych naszych kłótni nie zasługujesz na to. 
-Dziękuje ci. - nagle blondynka zrobiła coś czego się nie spodziewałem, a mianowicie przytuliła mnie. -Nie myśl sobie, że nadal nie jesteś moim wrogiem numer jeden, bo nim jesteś. - powiedziała kiedy po pięciu sekundach przytulania oderwała się. 
-Tu jesteście, sorry za spóźnienie, ale ktoś musiał zapłacić za kawy. - dołączył do nas Ellington. 
-Tyle czasu zajęło ci płacenie za te kawki? - w odpowiedzi brunet się tylko dziwnie uśmiechnął. Zaproponowaliśmy dziewczynie, że może się z nami przejść po mieście, zgodziła się i wcale tak dużo razy się nie pokłóciliśmy. 
*Oczami Laury* 
Razem z Vanessą, Alexą oglądałyśmy występ R5, Rydand był odpowiedzialny za cały sprzęt techniczny nagłośnienie itp. Wszyscy goście dobrze się bawili, bynajmniej po ich twarzach było to widać, na żadnej nie było grymasu, to dobrze wróży. Zespół zakończył swój występ coverem "Counting Stars".
-Byliście świetni. - powiedziałam kiedy wszyscy zeszli ze sceny. 
-Dzięki kochanie. - Ross pocałował mnie, wszyscy usiedliśmy na swoich miejscach.
***
-My pójdziemy tędy. - nie czekając na odpowiedz innych Ross pociągnął mnie w wskazany przez siebie kierunek. Po występie R5 siedzieliśmy w kawiarni jeszcze jakieś czterdzieści minut, każdy zamówił sobie coś do jedzenia. Kiedy wszyscy się najedli, postanowiliśmy się przejść na spacer po mieście. Koło północy zrobiłam się trochę senna co nie uszło uwadze mojemu chłopakowi, który powiedział wszystkim, że my już będziemy wracać. Nikt nie chciał do nas dołączyć, reszta wolała iść na imprezę do klubu niedaleko, Ryland opuścił nas jakieś trzy godziny temu. -Zimno ci? - blondyn zdjął swoją bluzę i założył mi na ramiona, zapięłam ją, oparłam głowę o jego tors.
-Ale jesteś ciepły. - mocniej się w niego wtuliłam, a ten objął mnie ramieniem.
-A ty jesteś taka gorąca.
-Nie możesz się powstrzymać od rozmowy bez kontekstów seksualnych? - spojrzałam na niego spod byka.
-Skąd te przypuszczenia, że miałem coś zboczonego na myśli? - zatrzymał się i obrócił mnie tak, że stałam do niego twarzą, obejmował mnie z obydwóch stron, tak że nie miałabym jak uciec. Położyłam ręce na jego ramionach i spojrzałam w te piękne czekoladowe oczy.
-Ponieważ cię znam i zawsze jak mówisz coś zboczonego albo coś z kontekstem seksualnym uśmiechasz się jak stary zboczeniec. - wyglądał jakby analizował, to co właśnie mu powiedziałam.
-To nie prawda! Wcale tak nie robię! - próbował się wyprzeć wszystkiego.
-A taką minę robisz, jak kłamiesz. - uderzyłam go palcem w nos. Ross stał chwilę z śmiesznym wyrazem twarzy, spytałam się go czy do rana zamierza tak stać, a on nic nie mówiąc złapał mnie za rękę i ruszył w stronę domu.
-Ross? - odezwałam się po trzech minutach ciszy.
-Hmm. - patrzył przed siebie, ale po chwili spojrzał na mnie, uśmiechnęłam się nieśmiało. -Aha, rozumiem. - puścił mnie i uginając kolana odwrócił się do mnie tyłem żebym mogła na niego skoczyć.
-Dzięki. - pocałowałam go w czubek głowy, kiedy znalazłam się na górze. -A to więc tak wygląda świat z tej perspektywy.
-Czyli jak? - z stąd widziałam już dach mojego domu z nad budynku, który normalnie bym nie widziała.
-Jak sam pewnie zauważyłeś nie grzeszę wzrostem.
-Daj spokój, małe jest piękne.
-Chcesz dostać. - blondyn zaśmiał się na moje słowa. Odstawił mnie na ziemie, kiedy dotarliśmy do drzwi mojego domu. Wyjęłam kluczę z kieszeni, ale jak chciałam przekręcić je w zamku okazało się że drzwi są otwarte.
-Och ciocia i wuja chyba już wrócili. Dziwne, bo zawsze zamykają drzwi na noc. - odwróciłam się do Ross'a.
-Może zapomnieli, wiesz za niedługo dziecko się rodzi i są bardziej tym przejęci. - blondyn wzruszył ramionami. Weszliśmy do środka, chłopak zamknął za mną drzwi i ruszyliśmy w stronę salonu. Coś mnie niepokoiło, w pokoju paliła się tylko jedna lampka.
-Witaj Lauro. - stanęłam jak wryta, miała wrażenie że ten zimnu głos roznosi się echem po całym domu. Powoli odwróciłam się w stronę z którego dobiegł ten głos, zimne ciarki przebiegły mi po plecach na widok tej twarzy. Tej samej twarzy która raz zaczepiła mnie na ulicy przed kawiarnią, tej samej która obserwowała mnie kiedy odśnieżałam wejście przed domem, tej samej twarzy która była powiązana ze śmiercią Bonnie. Mężczyzna uśmiechnął się przerażająco, moją uwagę przykuła też broń w jego rance.

                                                                          ***
Witajcie kochani! Mam nadzieje, że pokochaliście mnie przez te zakończenie rozdziału haha. Następny rozdział postaram się napisać trochę szybciej, ale nie wiem jak to będzie. Chciałam już dzisiaj zacząć pisać, ale jestem chora, głowa mnie boli i cały dzień mam katar. Trzymajcie za mnie kciuki żebym zdążyła się wyrobić przed końcem miesiąca. Przepraszam za wszelkie błędy. Pamiętajcie, że komentarze strasznie motywują.



niedziela, 7 maja 2017

Rozdział 35

Od wigilii minęło trzy miesiące, nic nadzwyczajnego się przez ten czas nie wydarzyło. Koncert Justin'a Timberlake był wspaniały, pod koniec, kiedy zostało zaśpiewane "Mirrors" popłakała się ze szczęścia, że mogłam tam być i że był ze mną mój ukochany. Później przez całą drogę powrotną śmiał się ze mnie i pokazywał mi filmik, który nakręcił jak moje oczy się pociły. Próbowałam mu wcisnąć kit, że moje patrzałki od ciągłego mrugania się po prostu zmęczyły, dlatego na nagraniu widać jakbym płakała, a tak naprawdę moje oczy wydzielały pot. Oczywiście mi nie uwierzył, ale przynajmniej się starałam. Ciocia Kristen bardzo dobrze znosi ciąże, czasami zdarza się mieć jej huśtawki nastroju, raz płaczę, innym razem śmieje się i miewa kompleksy z powodu tego jak ona to określiła "Mój brzuch z dnia na dzień jest coraz większy, jak stodoła". Pomińmy fakt że wuja Robert kilka razy musiał w nocy jechać po coś słodkiego, bo ciocia miewa zachcianki. Razem z Vanessą obiecałyśmy im pomóc przy dziecku, kiedy się urodzi, przynajmniej tak będziemy mogły odwdzięczyć za to że mogłyśmy z nimi zamieszkać. Przyszli rodzice jak na razie nie chcą znać płci dziecka, chodź wuja Robert cały czas sugeruje, że lepiej wiedzieć wcześniej kto przyjdzie na ten świat, a ciocia woli poczekać jeszcze z dwa miesiące, do porodu zostało jeszcze cztery więc uważa, że na pewno zdążą urządzić pokój dla dziecka. Przyszły tata cały czas mówi, że to będzie chłopiec i że to musi być chłopak, bo panuje tu zbyt duża dominacja płci pięknej i potrzebuje trochę wsparcia. W lutym tata zaprosił nas wszystkich do siebie na dwa tygodnie, bardzo dobrze było wrócić do swojego dawnego pokoju, mogłam nawet zaprosić Ross'a. Mój chłopak mógł przyjechać tylko na tydzień, a później musiał wracać. Pokazałam mu wszystkie fajne miejsca, gdzie się bawiłam lub tam chodziłam, zaprowadziłam go nawet na pomost na którym pierwszy raz się całowałam. Na początku czół się głupio, jak mu powiedziałam co kiedyś tu robiłam, a kiedy poprosiłam żeby mnie pocałował, popatrzył na mnie jak na wariatkę. Ciągle wypytywał się mnie czy ten chłopak całował lepiej niż on i chciał wiedzieć kto to i gdzie mieszka, chyba jego męska duma została urażona, bo jak zaczął mnie całować to tak jakby chciał udowodnić, że on lepiej całuje. Było to dosyć uroczę i słodkie, oczywiście blondyn okazał się sto razy lepszy, ale to było wiadome na samym początku. Raz jak byliśmy w sklepie, spotkaliśmy suki z mojej starej szkoły, które mnie dręczyły i śmiały się z powodu że nie mam mamy, myślałam że dostaną zaraz jakiegoś ślinotoku na widok mojego faceta, od razu bitch były dla mnie miłe i udawały że się kiedyś przyjaźniłyśmy. Bardzo kulturalnie i grzecznie (mówię poważnie) powiedziałam że musimy iść, a że jedna z nich biegnąc za nami poślizgnęła się na mokrej podłodze, bo w ten dzień mocno padało, wyjebała się na drzwi wejściowe i złamała paznokcia, to już nie moja wina. Na szczęście mój stary dobry kolega, który okazał się być gejem, był wtedy z nami w sklepie i nagrał ten piękny "ślizg przeznaczenia" (tak to nazwaliśmy). Teraz zawsze jak mam doła to włączam sobie to nagranie i humor mi się od razu poprawia, tak się złożyło że główna bohaterka nagrania to największa suka w całym mieście.
-Masz coś? - zapytał Ross zaglądając mi przez ramię do środka dużej skrzyni. Kiedy wróciliśmy z Kolorado zaczęłam trochę szukać informacji o Bonnie w internecie, było to dosyć trudne, bo znałam tylko jej imię i wiedziałam, że zginęła dwadzieścia lat temu i była to kuzynka Roberta, Eleny i Eric'a. Jakiś czas temu jak pomagałam cioci Kristen w sprzątaniu w komodzie, natrafiam na drzewo genealogiczne rodziny Swan, byli tam zapisani wszyscy przodkowie z minionych stu pięćdziesięciu lat. Sama księga była przepiękna, dla zagorzałego fana książek trzymanie książki starszej od swojego dziadka jest czymś niesamowitym, dla każdego pokolenia była osobna strona najpierw dziadkowie, rodzice, dzieci. Co następne pokolenie się to zmieniało, rodzice stawali się dziatkami, dzieci rodzicami, a rodzili się nowi.  Razem z ciocią przyglądałyśmy się każdemu z przodków, kiedy dojechałyśmy do wuja, od razu moją uwagę przykuła jedna dziewczyna, która była kuzynką Roberta i okazała się to być Bonnie Innocent, przeraził mnie fakt że była w jakimś stopniu podobna do mnie. Kiedy ciocia nie patrzyła zrobiłam zdjęcie tej strony i pokazałem je później Ross'owi. Udawałam że nie zauważyłam podobieństwa miedzy nami, od razu po tym, wieczorem przypomniała mi się ta sytuacja co jakiś facet zaczepił mnie koło kawiarni jak byłam tam z bliskimi. Całą noc wtedy nie przespałam, a rano wyglądałam jak trup. Dzisiaj ciocia i wuja pojechali do znajomych, Vanessa gdzieś się podziewa, a ja postanowiłam zaprosić Ross'a do siebie żebyśmy mogli pogrzebać trochę na strychu i może przy odrobinie szczęścia coś znajdziemy. Trochę mi głupio, że grzebie u cioci na strychu, czuje się tak jakbym naruszała ich prywatność, ale jak wczoraj zapytałam się czy mogę wejść na strych i poszukać jakiś starych zdjęć z dzieciństwa Kristen i taty, to się zgodziła. Rano jak wstałam, na moim biurku leżał klucz na strych i kartka gdzie było napisane "Jeśli znajdziesz jakieś fajne zdjęcia to weź mi później pokaż ;)". Znaleźliśmy dwa albumy ze starymi zdjęciami, przejrzeliśmy go i odłożyliśmy na bok żeby nie zapomnieć go zabrać.
-Na razie jeszcze nic. - westchnęłam bezradnie, pomału traciłam nadzieje że coś znajdziemy, siedzimy tutaj już dwie godziny i nic poza zdjęciami nie mamy.
-Nie martw się kochanie, na pewno coś znajdziemy. - chłopak pocałował mnie w czubek głowy i objął od tyłu. Siedzieliśmy na podłodze, wewnętrznie byłam mu wdzięczna za tą bliskość, bo tego teraz bardzo potrzebowałam.
-Mam nadzieje. - odparłam bezradnie.
-Dlaczego tak bardzo zależy ci żeby dowiedzieć się co stało się z Bonnie Innocent? - zrobiliśmy sobie krótką przerwę w szukaniu.
-Pamiętasz jak mówiłam ci o tym jak kilkanaście tygodni temu jakiś facet zaczepił mnie na ulicy przed kawiarniom i co wtedy mówił? W wigilie jak poszłam odśnieżać, to miałam wrażenie że ktoś mnie obserwuje. A trzy tygodnie temu jestem pewna, że ktoś był w moim pokoju, kiedy byłam u was, zostawiłam wtedy mojego misia pluszowego na łóżku, a jak wróciłam to był on na parapecie, a okno było lekko uchylone. Ross ja pomału wpadam w paranoje, boje się. A jak to wszystko sprawka tego gościa? Dlatego muszę wiedzieć co się z nią stało.
-Może powinnaś zgłosić to na policje? - zaproponował blondyn.
-Myślałam już nad tym, ale nie mam żadnych dowodów i mogą mi powiedzieć że to jest tylko mój wymysł. Nawet nie mam pewności, czy to ten sam facet czy ktoś inny. Ale staram się być ostrożna.
-Tak dla wszelkiej pewności i bezpieczeństwa, masz to. - podał mi kij bejsbolowy, popatrzyłam na niego z politowaniem. -Miej go zawsze blisko siebie, a w razie niebezpieczeństwa jebnij kogoś w głowę i uciekaj. Trzymaj go pod łóżkiem, a najlepiej by było gdybyś z nim spała.
-Nie uważasz, że to będzie lekka paranoja? Poza tym w nocy wolałabym się tulić do ciebie, a nie do jakiegoś kawałka drewna. - zaczęłam jeździć opuszkami palców po jego bicepsie. Nie musiałam patrzeć na blondyna żeby wiedzieć że się uśmiecha, znamy się już około osiem miesięcy, prawie dziewięć, a jesteśmy ze sobą sześć. Trochę przez ten czas zdążyłam go poznać i rozgryźć, chodź codziennie zaskakuje mnie czymś nowym, co więcej każdego dnia dowiaduje się o nim coraz więcej.
-Wiesz, że mi też bardziej podoba się wizja spania z tobą. I to nawet bardzo. - zaśmiałam się cicho, kiedy zaczął obsypywać moją szyje licznymi pocałunkami. Odwróciłam się do niego twarzą, żeby wygodniej nam było się całować, zarzuciłam swoje ręce na jego szyję przyciągając go bliżej siebie. Miałam wrażenie, że w moim brzuchu wybuchło stado motyli, które teraz latają wszędzie i powodują te dziwnie przyjemne uczucie zawsze kiedy on jest ze mną. Powoli zaczęliśmy się osuwać na ziemie, Ross zgarnął wszystkie klamoty, które kuły mnie w plecy na bok. Nasz pocałunek z chwili na chwile stawał się coraz brutalniejszy i żarliwy, blondyn podniósł się na łokciach żeby pozbyć się swojej koszulki. Zdejmując ją zahaczył ręką o jakiś sznurek, który poleciał w dół ciągnąc za sobą jakiś obraz, Lynch w ostatniej chwili zrobił unik przed lecącym pejzażem gór.
-To chyba znak, że powinniśmy przestać. - zaśmiałam się i przegryzłam niewinnie wargę.
-Chyba masz racje, utrata dziewictwa w takim miejscy pełnym kurzu i pajęczyn, ze strachem że w każdej chwili może wróci twój wuja albo ciocia, nie brzmi dość obiecująco. Prawda księżniczko? - za sposób w jakim się uśmiechnął miałam ochotę go wyściskać i całować wieczność. Leniwie podniosłam się do pozycji siedzącej, moją uwagę przykuła pewna rzecz.
-Ross spójrz tam. - wskazałam palcem na obieg mojego zainteresowania, chłopak przytaknął głową dając mi znak, że też widzi to co ja. -Ten obraz! Coś jest za nim.
Szybko podeszłam do tego miejsca, Ross odstawił delikatnie obraz na bok. Naszym oczom ukazała się zakurzona stara komoda, od ilości kurzu na niej trudno było stwierdzić na pierwszy rzut oka czy ma ona brązowy kolor czy czarny. Jednak po krótkiej analizie, mocno zdaje mi się że jest ona koloru ziarna kawy. Widać było, że to był bardzo stary mebel i nikt od bardzo dawna z niego nie korzystał, gdzieniegdzie odchodziła farba, gigantyczne pajęczyny budziły lekkie poczucie strachu. Sam mebel składał się z pięciu szuflad, dwóch mniejszych obok siebie na samej górze i trzech większych (każda ustawiona jeden po drugim) schodzących na dół, wymieniliśmy zdziwione spojrzenia między sobą.
-Zauważyłaś to wcześniej? - chłopak wskazał na stary mebel.
-Nie. - pokręciłam głową, otworzyłam jedną z górnych szufladek. -Aaa. - krzyknęłam i odskoczyłam na bok, kiedy ze skrytki wypełzał duży pająk. Mój towarzysz śmiał się ze mnie, posłałam mu mordercze spojrzenie.
-Serio? Małego pajączka się boisz? Przecież on nic ci nie zrobi.
-Granat też jest mały i co potrafi zrobić? - blondyn wyglądał tak jakby chciał mi coś odpowiedzieć, ale po przemyśleniu tego jednak zrezygnował. Wygląda na to, że mój argument był dosyć mocny.
-Nic tu nie ma, poza jakimiś starymi włóczkami dla kotów. - jęknął Ross otwierając drugą szufladę.
Jak się okazało dopiero trzecia szuflada skrywała coś ciekawego, było tam pełno gazet z nagłówkami "Młoda dziewczyna została zamordowana w swoim domu!", "Kto jest odpowiedzialny za śmierć Bonnie Innocent?", "Nowe poszlaki w śledztwie tajemniczej śmierci!", "Rodzina Bonnie w rozpaczy!" itp.
-Spójrz tu są jakieś zdjęcia. - zabrałam się za przeglądanie przykrytych zdjęć przez papiery. Na każdym zdjęciu była Bonnie albo z rodziną albo ze znajomymi lub sama, była na nich taka spokojna, radosna, niewinna i mogłabym rzec że przyjazna, taka przynajmniej się wydawała.
-Czy to twój wuja i ciocia? - Ross wyszarpnął mi zdjęcie, które przedstawiało cztery pary koło ogniska za nimi stały rozbite namioty, wyglądała na to że byli na biwaku. Zabrałam chłopakowi zdjęcie i sama dokładnie się mu przypatrzyłam, uśmiechnęłam się na widok młodego Roberta i młodej Kristen.
-Na to wygląda, że tak. To oni. Jest tu pełno ich starych znajomych z którymi mają kontakt do teraz i czasem oni przyjeżdżają w odwiedziny. - wyjaśniłam.
-To jest pan Adam i jego żona pani Emily, to pan Julian i jego była żona Camille. Swoją drogą szkoda że im nie wyszło. A co to jest za koleś, który obejmuje od tyłu Bonnie? - przez to że wuja i ciocia nadal utrzymują kontakt ze starymi znajomymi z liceum, blondyn znał ich wszystkich poza zamordowaną i tym chłopakiem.
-Nie mam pojęcia. Pierwszy raz go widzę na oczy. To musiał być jej chłopak. Zobacz często pojawia się na zdjęciach. - przejrzeliśmy każdą po kolei fotografie i na większości on się znajdował jak i kilka innych osób.
-Zwróciłaś uwagę na tego chłopaka w blond włosach, który na większości zdjęć stawał koło lub niedaleko Bonnie? - pytanie Lyncha sprawiło, że jeszcze raz przejrzałam fotografie i bardziej zwróciłam uwagę na niego. Był on tylko na kilku fotkach, ale było tak jak Ross mówił, że zawsze był blisko dziewczyny. Wydawało się to być dosyć dziwne, nie potrafię tego wyjaśnić dlaczego, ale tak było, tak mówiła mi moja podświadomość.
-Jego oczy wydają się znajome, jakbym kiedyś już je widziała. One są takie niepokojące, za chiny nie mogę skojarzyć ich z nikim. Ten koleś chyba już nie utrzymuje kontaktu z nikim z liceum, inaczej byśmy go kojarzyli. Co jakiś czas przecież wuja i ciocia idą na imprezę ze starymi znajomymi ze szkoły, są tam prawie wszyscy z tych zdjęć, a na żadnym nie ma go. Prawda? - spojrzałam na blondyna mając nadzieje, że przyzna mi racje. Chłopak przytaknął tylko głową i zabrał się za otwieranie następnej szufladki w której były jakieś stare ubrania, których nikt nie miał na sobie wieki i raczej teraz też by ich nie ubrał. W ostatniej szufladzie znaleźliśmy tylko fotografie jakiegoś domu, na odwrocie było zapisane "Posiadłość państwa Innocent 17 wrzesień 1988 r.".
-To pewnie jej rodzinny dom, gdzie spędziła dzieciństwo. - odłożyłam zdjęcie na kupkę z gazetami.
-Jest naprawdę podobna do ciebie. - stwierdził Ross przyglądając się jej portretowi w gazecie, był on oparty o jakąś belkę.
-Wiem to. To jest smutna, że zginęła mając siedemnaście lat, wiesz że była starsza od wuja o rok. Pomału zaczynam rozumieć dlaczego to jest dla niego ciężki temat i nie lubi o tym rozmawiać.
-Kiedy znaleźli jej martwe ciało?
-Trzydziestego stycznia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt siódmym roku. - odparłam smutno.
-Idziemy już? - chłopak objął mnie ramieniem i uśmiechnął się zachęcająco.
-Tak. - odstawiliśmy obraz z powrotem na miejsce, ja wzięłam gazety i zdjęcia, a Ross wziął album ze zdjęciami z dzieciństwa taty i cioci. Schowałam w szafie do pudła dzisiejsze znalezisko, gdzie mam też inne informacje na ten temat. Postanowiliśmy obejrzeć jakiś film żeby na chwilę zapomnieć o tej całej sprawie i wyluzować się, było to nam bardzo potrzebne. Po seansie postanowiliśmy wyjść do parku, po drodze kupiliśmy sobie lody i całą drogę się wygłupialiśmy.

                                                                             ***
Witajcie kochani :D Miesiąc zajęło mi napisanie tego, ale ostatnio strasznie się rozleniwiłam, więc musicie mi to wybaczyć. Mam nadzieje że rozdział się wam podoba, bo mi osobiście tak. Teraz przez jakiś czas skupie się na tematyce Bonnie i okolicznościach jej śmierci, liczę że was trochę zaciekawiłam tym. Do zobaczenia następnym razem.