niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 10

Byłam w krainie Morfeusza, przebudziłam się kiedy usłyszałam walenie do drzwi, nie pukanie tylko walenie. Postanowiłam zignorować to  i wróciłam spowrotem do krainy Morfeusza, niestety pukanie nie ustępowało. Pomału zaczynało mnie to już denerwować, ciocia i wuja pojechali dzisiaj wcześniej do pracy, a Van też nie było w domu, więc nie miał kto otworzyć drzwi. Postanowiłam w końcu ruszyć swoje zwłoki z łóżka i otworzyć naszemu gościowi. Niechętnie zeszłam z łóżka i ruszyłam w kierunku drzwi wejściowych, otworzyłam je na oścież, musiałam kilka razy zamrugać żeby przyzwyczaić się do światła dziennego, moim oczom ukazała się blond grzywa.
-Hejka. Ty  jeszcze w piżamie? - usłyszałam na dzień dobry od Ross'a.
-Niektórzy jeszcze śpią o tej porze, a tak poza tym to hej.
Wpuściłam chłopaka do środka.
-A tak z ciekawości się zapytam, co cię sprowadza w moje skromne progi o tak wczesnej porze? - zapytałam opierając się o blat kuchenny.
-O wczesnej porze? Kobieto jest jedenasta. A tak poza tym umówiliśmy się na wspólne jeżdżenie na desce, nie pamiętasz?
-Pamiętam, tylko myślałam że przyjdziesz później i że nie będziesz musiał oglądać mnie w piżamie. - skrzywiłam się.
-Uwierz mi nie przeszkadza mi to, wyglądasz seksi w tej piżamce. - blondyn mruknął do mnie, lekko zawstydzona tym komplementem spuściłam wzrok na swoje ręce. Ruszyłam w stronę swojego pokoju, blondyn nie zrozumiał że chciałam iść się ubrać bo ruszył za mną. Po przekroczeniu progu drzwi udałam się do garderoby, zostawiając tym samym chłopaka na pastwę losu, nie przejęłam się tym za bardzo. Kiedy wybrałam zestaw w który się dzisiaj ubiorę czyli moje ulubione i mega wygodne jeansy i szarą bluzę, udałam się do łazienki po drodze spojrzałam szybko co robi Ross, chłopak bacznie przyglądał się wystrojowi mojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi od łazienki, szybko ubrałam się  wybrany przeze mnie zestaw, zrobiłam sobie lekki makijaż i włosy upięłam w niechlujnego koka, gotowa wyszłam z łazienki. Ross leżał na moim łóżku i bawił się swoim telefonie, jakby wyczuł moją obecność odłożył telefon do kieszeni swoich spodni.
-Co robisz? - zapytałam podchodząc do łóżka.
-Czekałem na ciebie- blondyn przesunął się robiąc mi miejsce na łóżku. Położyłam się koło Ross'a stykaliśmy się całą prawą stroną ciała.
-Pytałam się ciebie co robisz, a nie co robiłeś.
-Aktualnie leżę w łóżku z piękną kobietom - powiedział Ross przyglądając się uważnie swoim paznokciom - Ładnie mieszkasz - wskazał na pokój.
-Dziękuję
Leżeliśmy w ciszy na łóżku była to miła cisza, zaczęłam zastanawiać się nad różnymi rzeczami.
-O czym myślisz? - z moich rozmysłów wyrwał mnie głos Ross'a.
-O wszystkim i o niczym. A ty o czym myślisz? - spojrzałam się na chłopaka, który z fascynacją przyglądał się sufitowi mojej sypialni.
-O ty jak wygodnie mi się leży na twoim łóżku. - Ross oderwał wzrok od sufitu i spojrzał  na mnie tymi swoimi pięknymi czekoladowymi oczami i uśmiechnął się szeroko ukazując szereg białych zębów. Leżeliśmy bardzo blisko siebie, między naszymi twarzami była nie wielka odległość.
-Trzeba będzie się już ruszyć - zaczęłam uważnie przyglądać się twarzy chłopaka.
-Bałem się że to powiesz - chłopak skrzywił się, na co ja się zaśmiałam. -Co się ze mnie śmiejesz - Ross uderzył mnie lekko w ramię, a ja powiedziałam ciche "Ał"
-Serio cię to bolało?
-A żebyś wiedział że tak - walnęłam Ross'a w ramię.
-Koniec tego dobrego Lynch, trzeba wstać - podniosłam się do pozycji siedzącej.
-Jeszcze chwileczkę
-Jaką chwileczkę!? Wstajemy Ross!
-Błagam cię kobieto, jeszcze pięć minut. Tak fajnie mi się leży, masz strasznie wygodne wyrko.
-Ross nie rób sobie jaj, jakie jeszcze pięć minut!? Muszę ci oświadczyć że błaganiem mnie nie przekonasz. No dalej Ross wstań. - zaczęłam szarpać blondyna za ramie. Ten szybkim i zwinnym ruchem sprawił że po chwili leżałam tuż po nim, próbowałam wyszarpnąć ręce które Ross przytrzymywał mi. Moje starania poszły jednak na marne, ponieważ chłopak był ode mnie dużo silniejszy, postanowiłam zaprzestać swoim staraniom uwolnienia się. Chłopak leżał na mnie, podtrzymywał się na łokciach żeby nie zdusić mnie swoim ciężarem.
-Powiedziałem że leżymy jeszcze pięć minut. Więc poleżymy sobie te pięć minut, zrozumiane? - chłopak mówił każde słowo wolno i wyraźnie cały czas patrząc mi się prosto w oczy, a ja nie mogłam oderwać swoich oczu od blondyna. Mówiąc to i patrząc tak na mnie wyglądał zjawiskowo i zarazem bardzo seksownie, słodka woń jego oddechu doprowadza mnie do obłędu. Nie wiem czy to wina tej bliskości jak jest  teraz  między nami czy też samego Ross'a. Pokiwałam wolno głową na znak że zrozumiałam co blondyn do mnie powiedział, nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Chłopak uśmiechnął się łobuzersko i położył swoją głowę na mojej  piersi, oplatając mnie całym sobą, nasze nogi były splątane razem, jego ręka była przerzucona przez moją talie.
-Wygodnie co? - wymamrotał Ross bardziej wtulając się we mnie.
-Chyba nawet za.
Nie wiem czemu ale zaczęłam bawić się włosami chłopaka. Były one miękkie w dotyku, powoli zakręcałam kosmyk włosów chłopaka na palec i puszczam je po czym jeszcze raz zakręcam i puszczam.
-Przyjemnie co nie  - przyznał Ross kreśląc kółka na moim brzuchu. - A ty chciałaś już iść.
-Ross czy my czasem nie zachowujemy się  nieprzyzwoicie, no wiesz tak nie zachowują się przyjaciele - zaprzestałam bawieniem się włosami blondyna i uważnie spojrzałam na niego.
-Czemu tak myślisz? - Ross spojrzał się na mnie uważnie.
-No bo przyjaciele raczej nie leżą przytuleni razem na łóżku.
-Zachowujemy się jak normalni przyjaciele, a w naszym zachowaniu nie widzę nic nieprzyzwoitego.
-Serio tak myślisz? - Ross przytaknął głową -Wiesz że pięć minut dawno już minęło.
-Niiiieeeee
-Taaaaakkkkk. Złaź ze mnie Lynch. - chłopak niechętnie wstał z łóżka.
-Zadowolona?
-Nawet nie wiesz jak bardzo - uśmiechnęłam się szeroko do blondyna.
Szliśmy razem po schodach w stronę wyjścia, Ross gwałtownie zatrzymał się przez co wylądowałam na jego plecach.
-Jadłaś coś dzisiaj?
-Nie miałam kiedy - wzruszyłam przepraszająco ramionami.
-To na co czekasz!? Do kuchni! - Ross wziął mnie za rękę i zaprowadził do kuchni.
-Siadaj - wskazał na krzesło przy stole.
-Zamierzasz zrobić mi śniadanie? - mocno zdziwiłam się.
-Tak, to na co masz ochotę? Na coś specjalnego czy też nie. Wiem zrobię ci moje popisowe danie!!! - powiedział entuzjastycznie Ross.
-Serio jesteś pewien że chcesz mi gotować? - w moim głosie wyraźnie słychać niedowierzanie. - Nie bierz sobie tego do siebie, czy coś ale jakoś nie widzę cię w roli kucharza.
-Och, kobieto małej wiary. Zaufaj mi i moim umiejętnością kulinarskim. - Ross posłał mi jeden z tych swoich oszałamiających uśmiechów.
-Tak z ciekawości się spytam co zamierzasz mi przyrządzić?
-Jajecznice z cebulką i szczypiorkiem.
Ross wyciągnął wszystkie potrzebne składniki z lodówki,  pokroił cebulkę i szczypiorek (oczywiście podczas krojenia musiał przeciąć się w palec) podsmażył cebulkę na złoty kolor i wbił jajka do patelni, przyprawił jajecznice i dodał szczypiorku. Wszystko razem podsmażał.
-Ale pachnie - od tego zapachu robiłam się jeszcze bardziej głodna.
-Proszę bardzo - Ross podał mi talerz swojego popisowego dania i usiadł naprzeciwko mnie.
-Dziękuje - wzięłam jeden kęs jajecznicy przyrządzonej przez Ross'a, była ona przepyszna. - Nigdy więcej nie zwątpię w twoje umiejętności kucharskie, to jest przepyszne. - wskazałam na jajecznice chłopaka.
-Warto było się przeciąć w palec. Cieszę się że ci smakuję.
-A ty czemu nie jesz? Wiesz mogę się z tobą podzielić. - już miałam wstać po talerz dla Ross'a, ale chłopak powstrzymał mnie.
-Nie musisz. Nie jestem głodny. Jadłem już śniadanie, mama bez tego nie wypuściłaby mnie z domu. Ale ty nic nie jadłaś, nie przejmuj się mną i jedz.
Chwile patrzyłam na niego i zabrałam się za jedzenie śniadania. Jajecznica była wprost wyborna, zaczynam zastanawiać się czy nie wynająć Ross'a czasem na osobistego kucharza? Blondyn wybucha głośnym śmiechem.
-No co? - pytam z pełną buzią jajecznicy. Wiem to niegrzeczne i niekulturalne z mojej strony ale to nic.
-Wcinasz tą jajecznice tak że aż uszy ci się częsą. Wolniej jedz bo się jeszcze zakrztusisz. - połykam to co miałam w buzi i zwróciłam się do Ross'a.
-To nie moja wina że aż tak dobrze gotujesz, zawsze robisz takie dobre dania? - pytam z ciekawości.
-Tak szczerze to tylko jajecznica wychodzi mi tak dobrze. A pozostałe dania to różnie,  czasami mi wyjdą a czasami nie.
-Chyba ja każdemu.
-Ostatnio jak smażyłem naleśniki, tak je spaliłem że wszyscy musieliśmy uciekać z domu. Potem przez dwa dni w domu było czuć spalenizną.
-To grubo - odłożyłam talerz do zmywarki -To co idziemy?
-Jasne - chłopak zerwał się na równe nogi.
-Zaczekaj muszę skoczyć po deskę mam ją u góry w pokoju, zaczekał byś chwilkę? To zajmie mi dosłownie chwileczkę. - wbiegłam prosto na schody.
-Już znam te chwileczkę!!! - zawołał za mną Ross śmiejąc się przy tym.
Szybko wbiegłam do pokoju i zaczęłam szukać mojej deski. Nie pamiętałam za bardzo gdzie ją położyłam więc zaczęłam wyrzucać wszystko z szaf. Mój pokój po tej krótkiej chwili wygląda jakby tornado przez niego przeleciało, wszystko było wyrzucone z szafek i leżało na ziemi. Nigdzie nie mogłam znaleźć mojej deski, bardzo chciałam pojeździć razem z Ross'em na desce nie wiem czemu myśl że z naszych planów nic nie będzie doprowadzała mnie do smutku, nagle mnie olśniło, że deska może być pod łóżkiem. Pełna nadziei podeszłam do łóżka zaczęłam pospiesznie wyciągać wszystko co było pod nim, kiedy natrafiłam na moją deskę do jeżdżenia myślałam że zaraz ze szczęścia się popłacze, zaczęłam w duchu dziękować niebiosom za znalezienie jej. Chwyciłam dany przedmiot i szybko podbiegłam na dół gdzie czekał na mnie Ross.
-Sorki że tak długo, ale nie mogłam nigdzie jej znaleźć - wskazałam na deskę.
-Spoko nic się nie stało. Wstąpimy na chwile do mnie do domu, a ja szybko skocze po deskę.
-Zapomniałeś jej wziąć prawda? - zapytałam zamykają drzwi na klucz.
-Ta - chłopak bezradnie podrapał się po głowie.
Szybko pokonaliśmy dzielącą nas drogę do domu chłopaka.
-Zaczekasz tu chwilkę, a ja szybko skocze na górę po deskę, okej? - chłopak zniknął za drzwiami wejściowymi od swojego domu.
-Już jesteś?  - zdziwiłam się widząc w jakim ekspresowym tempie wrócił Ross.
-Tak, ja to robię znacznie szybciej niż niektóry - zmroziłam go lodowatym spojrzeniem.
-Biegłeś? - zapytałam się widząc jak blondyn ciężko dyszy i chwyta się za brzuch.
-Ta, to co jedziemy do parku?
-Jasne
Obydwoje wskoczyliśmy na swoje deski i ruszyliśmy w stronę parku, cały czas przeszkadzając sobie na wzajem, ja zajeżdżałam drogę Ross'owi albo on mi, on próbował zepchnąć mnie z deski a ja jego. W gruncie rzeczy podróż do parku minęła nam wesoło.
***
Od paru dobrych godzin jeździliśmy na desce po mieście Ross pokazał mi fajne miejsca w  mieście byliśmy w parku, w galerii, w centrum miasta i nawet na dachu budynku. Blondyn zdradził mi w tajemnicy że czasem przychodzi tutaj żeby pomyśleć i oderwać się od tego wszystkiego, to jest jego tajne miejsce. Widok z dachu budynku był rewelacyjny, widać z niego całe miasto. Musi być tu naprawdę przepięknie przy zachodzie słońca, idealne miejsce na randkę. W między czasie wybraliśmy się na mrożony jogurt, teraz jeździliśmy po mieście bez celu. Ross gwałtownie zatrzymał się przed ogrodzeniem płotu gdzie był powieszony znak "Zakaz wstępu. Teren prywatny" prawie wpadłam by na niego ale na szczęście w porę udało mi się zahamować.
-Wchodzimy? - Ross odwrócił się w moją stronę, był strasznie podekscytowany.
-A ty umiesz czytać? Tu jest napisane ZAKAZ WSTĘPU TEREN PRYWATNY!
-No i co z tego.
-No i co z tego? Ross możemy mieć poważne kłopoty wchodząc tam!  - wskazałam na ogrodzenie.
-Czy ty pękasz Marano? - cwaniaczek rzucił mi wyzwanie, dobrze wie że będę chciała udowodnić mu że się myli.
-Wchodzimy - chwyciłam deskę pod pachę i zaczęłam się wspinać po płocie. Nie szło mi zbyt dobrze Ross zdążył już przejść na drugą stronę, a ja zawisłam na szczycie płotu i nie wiedziałam co zrobić dalej.
-Ej Laura wszystko dobrze!? - zawołał z dołu Ross. Płot nie był zbyt wysoki miał około dwóch metrów wysokości, a że ja nie grzeszyłam wzrostem dla mnie był on dość wysoko.
-Ta. A czemu pytasz? -spojrzałam w dół na chłopaka.
-A bo tak zawisłaś na tym płocie. - Ross podrapał się w głowę.  -Mam pomysł rzuć mi swoją deskę, a ja ją złapie. Łatwiej będzie ci wtedy zajść.
-Jesteś tego pewien? - miałam co do tego pomysłu małe wątpliwości.
-Tak, tylko nie rzucaj zbyt mocno! - wzięłam do ręki deskę i spuściłam ją na dół. Zaczęłam się modlić żeby deska nie walnęła Ross'a. Ten bez problemu złapał moją deskę i odłożył na ziemie.
-Ej Laura może pomogę ci zejść? - widząc jak beznadziejnie sobie radze Ross zaproponował mi pomoc.
-Nie, nie trzeba. Sama sobie poradzę.
-Jesteś tego pewna?
-Tak
Siedziałam rozkrokiem na płocie mocno przytrzymałam się rękoma rurki na której siedziałam,  próbowałam przerzucić jedną nogę na drugą stronę. Niestety nie wychodziło mi to, za bardzo się bałam. Nagle poczułam jak przekręcam się  i ląduje na ziemi. Wyglądało to dość komicznie tak jak na filmach kiedy ktoś chcę przejść przez płot i zjeżdża z niego prosto na ziemie (Agnieszka, Agi i Daria kojarzycie? XD aut.). Ross sikał ze śmiechu widząc moje mistrzowskie zejście ja też nie mogłam wytrzymać ze śmiechu, kiedy w końcu Ross się ogarnął pomógł mi wstać, otrzepałam się z ziemi i sięgnęłam po deskę.
-Boże czemu ja tego nie nagrałem? Zarobiłbym na tym filmiku fortunę. - blondyn wytarł wierzchem dłoni łez która spłynęła mu po policzku.
-Bardzo śmieszne wiesz - walnęłam Ross'a w ramie.
-Dobra chodź już mistrzu genialnych zejść.
Ruszyliśmy w stronę wielkiego placu który genialnie nadawał się na jeżdżenie po desce. Ścigaliśmy się i wykonywaliśmy różnego rodzaju triki na desce oczywiście Ross wykonywał bardziej skomplikowane triki o de mnie. Świetnie bawiliśmy się do czasu kiedy zobaczył nas ochroniarz.
-Tutaj nie wolno wchodzić!!! - zaczął krzyczeć na nas ochroniarz biegnąc w naszą stronę.
-Świetnie Ross, co teraz robimy?
-Rozdzielmy się. Ty jedź w tamtą stronę, a ja pojadę w tamtą. - blondyn ruszył w prawą stronę, a ja w lewą. Ochroniarz zatrzymał się na chwile, popatrzył najpierw na mnie a potem na Ross'a po czym ruszył za mną. No pięknie. Dobrze że jechałam na desce, a nie biegłam mężczyzna w niebieskim uniferku był szybki i na pewno gdybym biegła szybko dogonił by mnie. A tak przynajmniej zdążę mu uciec. Zobaczyłam w oddali Ross'a który miał na karku towarzystwo. Pewnie ochroniarz numer jeden wezwał posiłki, szybko obejrzałam się za siebie chciałam zobaczyć jak daleko jest ochroniarz za mną, był dosyć daleko. Spojrzałam jak Ross'owi idzie, ochroniarz numer dwaj był dosyć daleko od mojego przyjaciela. Widząc minę blondyn skręcił w moją stronę, niestety po drodze Ross wjechał w niewielki kamień stracił równowagę i wypadł z deski na szczęście nie zarył twarzą w beton w porę zdążył się wyprostować. Jego deska pojechała dalej, jakiś tir który cofał się przejechał prosto po niej. Szybko podjechałam do mojego przyjaciela.
-No pięknie i co dalej? - zapytałam się patrząc na blondyna.
-Nie wiem.
Po mojej lewej i prawej stronie wyłonili się dwaj ochroniarze byli jakieś sto metrów od nas.
-Ross myśl szybko myśl. Co teraz? - zaczęłam szarpać blondyna za ramie żeby szybciej myślał.
-Pojedziemy razem na twojej deskę - obydwoje weszliśmy na moją deskę.
-To nie ma sensu, ledwo mieścimy się razem na tej desce, a co dopiero o jeździe mowa.
-Masz racje - przyznał Ross - O już wiem.
-Co za genialny plan masz tym razem.
-Ten jest dużo lepszy od tego poprzedniego. Wskocz mi na plecy. - Ross odwrócił się do mnie plecami.
-Co?
-Wskocz mi na plecy, ja pojadę na desce, a ty będziesz na moich plecach. To wskakuj.
-Nie wiem czy to... -zobaczyłam że ochroniarze są jakieś pięćdziesiąt metrów od nas - Okej przekonałeś mnie. Zniż się. - chłopak wykonał moje polecenie i się zniżył, a ja wskoczyłam mu na plecy. Ross wskoczył na deskę i minął ochroniarzy który byli dziesięć metrów od nas.
-Wracać gówniarze!!! - wrzasnął jeden z ochroniarzy.
-Skręć w prawo! - wrzasnęłam do ucha Ross'a.
-Okej ale nie krzycz mi tak do ucha!!! - blondyn posłusznie skręcił w prawo, odwróciłam się, tak jak myślałam ochroniarze wciąż siedzieli nam na ogonie. Ross cały czas jechał prosto, byłam pod ogromnym wrażeniem że deska jeszcze nie pękła na pół pod naszym ciężarem. Jechaliśmy jakąś drogą nie wiadomo gdzie, a nasi "przyjaciele" wciąż siedzieli nam na ogonie, że się im to jeszcze nie znudziło, ja już dawno dałam bym już spokój ale oni nie.
-Błagam cię Ross nawet o tym nie myśl! Jeśli zjedziemy po tej górce w dół obydwoje zginiemy! - zaczęłam panicznie krzyczeć kiedy przed nami pojawiła się wielka góra która zjeżdżała w dół, ze strachu wbijałam paznokcie w ramiona Ross'a. Blondyn syknął z bólu.
-A mamy jakieś inne wyjście? Wolisz zjechać czy zostać złapana przez tamtych? - wskazał na ochroniarzy.
-Chcesz zginąć?
-Przecież nie zginiemy! Zaufaj mi!
-Ross!!! Obiecuje ci że jeśli przeżyjemy to cię zabije!!! - mocno zacisnęłam powieki kiedy zaczęliśmy zjeżdżać w dół.
-Aaaaa!!! - razem z Ross'em zaczęliśmy krzyczeć kiedy nabieraliśmy prędkości.
***
-Widzisz przeżyliśmy i udało nam się zgubić ochroniarzy. - powiedział Ross stawiając mnie na ziemie.
-I ty się z tego cieszysz?
-Mieliśmy zginąć i mieli nas złapać? - zapytał z niedowierzaniem Ross.
-Nie o to mi chodziło!
-To o co?
-Gdyby nie ty to w ogóle nie musieliśmy by uciekać przed tymi ochroniarzami!!! - wydarłam się na Ross'a byłam na niego wściekła.
-Czyli to moja wina że uciekaliśmy przed tymi gośćmi!
-Tak. Gdybyś nie chciał wchodzić na teren prywatny to wcale nie było by problemu! To wszystko twoja wina!
-Moja wina? Ty też chciałaś tam wejść!
-Ja chciałam tam wejść? No błagam cię Ross. Ja zostałam do tego zmuszona, przez ciebie!
-Tak najlepiej wszystko zgonić na biednego Ross'a. A to że cię uratowałem to w ogóle się nie liczy, co? Wiesz co, jesteś niewdzięcznica, ktoś cię ratuje a ty nawet mu nie podziękujesz!
-Ciekawe za co? Za to że prawie złapali mnie ci ochroniarze czy może za to że prawie zginęłam przez ciebie i twoje idiotyczne pomysły? Jesteś najbardziej nieodpowiedzialną osobą jaką w życiu spotkałam!!!
-Ja jestem nieodpowiedzialny? A ty jesteś najbardziej nie wdzięczną osobą jaką w życiu spotkałem!!!
-Mam ciebie już dosyć! Żałuje że spotkałam się z tobą!
-Serio żałujesz?
-Tak.
-Ja też żałuje że się z tobą dzisiaj umówiłem!
-Mam dosyć tego. Wracam do domu. - oświadczyłam.
-Ja też wracam już do domu.    
-Musisz wszystko papugować za mną?
-Wcale nie papuguje za tobą.
-Papugujesz.
-Wcale że nie.
-Wcale że tak.
-Wcale że nie.
-Nie będę już z tobą więcej rozmawiać. Ta rozmowa nie ma sensu.
-I dobrze.
-I dobrze.
-Bardzo dobrze. A wręcz wspaniale.
-Wracam do domu.
Zabrałam swoją deskę i ruszyłam w stronę domu. Na moje nie szczęście kiedy wracałam rozpętała się straszna ulewa, a ja już dłużej nie mogłam kryć łez. Strasznie mnie zabolały słowa Ross'a ale ja też nie zostałam mu dłużna. Szybko pobiegłam w stronę domu.


                                                                             ***
Witajcie przybywam do was już z dziesiątym rozdziałem. Na początku powiem, że ten rozdział dużo bardziej podoba mi się od tego poprzedniego, pierwsza kłótnia Raury. Jeśli macie jakie kolwiek sugestie do rozdziału to śmiało piszcie w komentarzach, to dla mnie naprawdę dużo znaczy chce wiedzieć czy to co pisze podoba się wam czy też nie. Życzę miłego wieczoru.

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 9

UWAGA!!! ROZDZIAŁ JEST SŁABY Z GÓRY WAS SERDECZNIE PRZEPRASZAM

Ja i Vanessa stałyśmy jak wryte, oczekując jakieś odpowiedzi ze strony cioci i wuja. Wszystkie meble w salonie były przykryte folią, a na podłodze były rozłożone gazety. Ciocia Kristen była cała ubrudzona farbą, natomiast wuja Robert w rękach trzymał puszkę farby wycelowaną prosto w swoją żonę.
-Dziewczyny co wy tutaj robicie? - zapytał ze zdziwieniem wuja Robert.
-Mieszkamy - odpowiedziałam.
-Nie o to mi chodziło
-Dziewczynki Robertowi chodziło o to, że miałyście być na paintball'u i w kinie. - ciocia Kristen zabrała od swojego męża puszkę farby i postawiła ją na podłodze.
-Już wróciłyśmy
-Tak szybko? - zdziwił się wuja.
-A ile miałyśmy tam siedzieć? - Vanessa zmarszczyła brwi.
-No nie wiem. - wuja Robert wzruszył ramionami.
-Nie było nas cały dzień w domu. A wy się dziwicie, że postanowiłyśmy w końcu wrócić. - moja siostra bezradnie wyrzuciła ręce w górę. -Jeśli mamy sobie z Laurą gdzieś pójść, bo wy mieliście jakieś interesujące plany co do spędzenia czasu pod naszą nieobecność. To wystarczy powiedzieć, a już nas niema.
-Nie - zaprzeczył natychmiast mężczyzna -Myśleliśmy że wrócicie później.
-I dlatego postanowiliście ubrudzić się farbą? - Vanessa wskazała na ubrania cioci i wuja pobrudzone całe od farby.
-Razem z Robertem kiedy siedzieliśmy w salonie, stwierdziliśmy że ten kolor ścian w salonie w ogóle nie pasuje do tych mebli. - powiedziała wskazując na przedmioty.
-I postanowiliście zrobić to dzisiaj? - zdziwiłam się.
-Tak. Wiesz jaka jest Kristen, kiedy się na coś uprze. Musi być to zrobione jak najszybciej, bo w innym razie będzie bardzo źle.
-To ja i Van szybko pójdziemy się przebrać w coś bardziej roboczego i zaraz wam pomożemy.
Każda z nas szybko udała się do swojego pokoju, żeby się przebrać. Postanowiłam ubrać stare szare dresy i szarą bluzkę z krótkim rękawkiem. Włosy związałam w wysokiego kucyka. Zeszłam na dół, gdzie czekał na mnie mój osobisty pędzel do malowania, salon był już do połowy pomalowany na beżowy kolor. Ciocia Kristen chciała żeby dwie ściany były pomalowane na beżowo, a pozostałe dwie były pomalowane na brązowo.
-Proszę - wuja Robert podał mi pędzel.
-Dziękuję
Po chwili dołączyła do nas Vanessa, ubrana w szarą bluzkę i kombinezon z wycieru.
-Jak było na paintball'u? - zapytała się nas ciocia Kristen.
-Fantastycznie. Nie miałam pojęcia że to taka frajda. - odpowiedziałam entuzjastycznie.
-Pamiętam jak zabrałem waszą ciocie, na paintball'a na jednej z randek. Ale było wtedy zabawnie.
-To nie moja wina, że uwziąłeś się na mnie!!! - zaczęła bronić się ciocia.
-Co się wtedy działo na waszej randce? - zaciekawiła się Vanessa.
-Wasza ciocia...
-Błagam cię nie mów tego! - ciocia Kristen przerwała wujowi.
-Proszę kontynuować - grzecznie poprosiłam.
-Wasza ciocia wrzeszczał wtedy tak głośno, jakby ktoś obdzierał ją ze skóry. - wuja zaśmiał się  na to wspomnieniem. -Całe miasto ją słyszało. Szkoda że nie widziałyście jak uciekała, staranowała nawet księdza który miło spędzał wolny czas z ministrantami.
Wuja Robert zaśmiał się jeszcze głośniej, a my przyłączyłyśmy się do niego. Za to cioci Kristen nie było do śmiechu, zaczerwieniła się cała na twarzy, wyglądała teraz jak wielki burak. Kiedy skończyliśmy się już śmiać, kobieta bacznie nam się przyglądała.
-To nie było wcale śmieszne! -  ciocia Kristen rzuciła w swojego męża kawałkiem brudnej szmatki. Ten zwinie złapał brudny materiał, kiedy był on jeszcze w powietrzu. Podszedł do swojej żony i pocałował ją w czubek głowy.
-Nie denerwuj się kochanie.
-Ale ja wcale się nie denerwuje - zaprzeczyła ciocia, mocniej wtulając się w tors swojego mężczyzny.
-Ooo jakie to słodkie - wzdycham. Zazdroszczę cioci i wujowi że mają siebie i są w sobie nawzajem zakochani po uszy, też bym chciała żeby ktoś kiedyś darzył mnie taki uczuciem. Nigdy w życiu nie byłam zakochana, nigdy nie czułam motylków w brzuchu przy kimś, nigdy nie miałam tak że nie mogłam zasną bo ciągle myślałam o nim. Nigdy w życiu nie byłam zakochana, zauroczona to tak, ale zakochana to nie. Chodziłam na randki, ale zawsze po pierwszym spotkaniu okazywało się że nic z tego nie będzie, tylko niepotrzebna strata czasu.
-Też bym tak chciała - powiedziała Vanessa.
Ciocia Kristen i wuja Robert "odklelili" się od siebie, mieli na twarzy lekki rumieniec.
-To co? Zabieramy się do robot! - nie czekając na nas, wuja zabrał się do pracy. Wszystkie dołączyłyśmy do niego i razem malowaliśmy salon. Na początku zdziwiło mnie to że wuja i ciocia nie wynajęli jakieś ekipy do malowania, kiedy spytałam się ich o to, powiedzieli że takie malowanie razem to świetna zabawa i dobry sposób na spędzenie razem czasu. Malowaliśmy salon dobre dwie godziny, po skończeniu posprzątaliśmy wszystkie pędzle i wałki, farba która została wuja wyniósł ją do garażu. Kiedy skończyliśmy już sprzątać, zamówiliśmy dwie pizze z szynką i pieczarkami, musieliśmy czekać na nasze zamówienie prawie godzinę. Na ulotce pizzerni napisali że dostawa zamówienia do domu będzie trwać  piętnaście minut. Kłamcy. Kiedy w końcu dostawca przyjechał, na dzień dobry usłyszał ode mnie "Co tak długo?" chłopak widząc moją minę zbladł i chyba się przestraszył, była mega głodna i nie mogłam się doczekać kiedy w końcu coś zjem. Dostawca coś tam wymamrotał że w pizzerni ser się skończył i musieli czekać aż szefowa przywiezie więcej, serdecznie nas przeprasza za czekanie, zapłaciłam chłopakowi za pizze i udałam się do jadalni, gdzie czekała na mnie moja rodzina. Po kolacji udałam się bezpośrednio do pokoju, nie musiałam pomagać w sprzątaniu ponieważ wystarczyło tylko wyrzucić pudełka po pizzy. Od razu po przekroczeniu progu pokoju, zabrałam swoją piżamę i poszłam do łazienki. Byłam cała brudna od farby, szybko zdjęłam brudne rzeczy i rzuciłam je w kąt łazienki, jutro będę musiała je wyrzucić do kosza nie nadawały się one już do dalszego noszenia, wskoczyłam szybko pod prysznic, odskoczyłam od strumienia wody i przywarłam do ściany kiedy poleciała zimna woda, musiałam chwile poczekać zanim woda zrobi się cieplejsza, wycisnęłam trochę płynu do kąpieli na ręce i rozsmarowałam go po ciele, ciepłe strumienie wody opadały na moje ciało. Mogłam bym tak stać godzinami pod tym gorącym strumieniem wody, za żadne skarby świata nie chciałam wychodzić spod prysznica. Ale niestety to co dobre nie może trwać wiecznie, z niechęcią przerwałam moją kąpiel i przebrałam się w piżamkę. Położyłam się do łóżka, nie chciało mi się za bardzo spać więc wzięłam laptopa na nogi i zaczęłam sprawdzać facebook, twitter i pocztę mejlową, zdziwiłam się na widok nowej wiadomość, rzadko dostawałam jakieś. Naciskam na mejla.
Nadawca: Ross Lynch
Temat: Dzisiejszy wspólny wypad
Adresat: Laura Marano
Droga Lauro,
Jak tam wrażenia po dzisiejszym dniu? 
Mam ogromną nadzieje że nie zniechęciliśmy cię do takich wspólnych wypadów, i że następnym razem też będziesz chciała gdzieś z nami pójść :D
Swoją drogą to był jeden z najlepszych wypadów z rodzinką na jakich kiedykolwiek byłem ;D
Ross Lynch 
Szybko odpisuje na mejla Ross'a.
Nadawca: Laura Marano
Temat: Dzisiejszy wspólny wypad 
Adresat: Ross Lynch 
Drogi Ross'ie
Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń, dziękuję wam bardzo za ten wspólnie spędzony czas.
Mam takie pytanko, kiedy następny wypad? 
Dla mnie też był to jeden z najlepszych wypadów ze znajomymi i siostrą XD
Laura Maramo 
Nadawca: Ross Lynch
Temat: Nie za późno czasem...
Adresat: Laura Marano
Panno Marano,
Czy nie powinnaś czasem już spać?
Nadawca: Laura Marano
Temat: Ty też...
Adresat: Ross Lynch
Tak samo jak ty.
Można wiedzieć dlaczego nie leżysz w swoim łóżku i grzecznie nie śpisz?
Nadawca: Ross Lynch 
Temat: Ja? 
Adresat: Laura Marano
Grzecznie leże w swoim łóżku z laptopem na kolanach.
A ty co robisz kotku? Mam nadzieje że leżysz w swoim łóżeczku w piżamce.
Nadawca: Laura Marano
Temat: Skąd wiesz?
Adresat: Ross Lynch
Przeraża mnie fakt że wiedziałeś co robię.
Czy ty czasem nie śledzisz mnie?
Nadawca: Ross Lynch 
Temat: Czy ty czasem nie śledzisz mnie? 
Adresat: Laura Marano
Wydało się, zostałem przyłapany na gorącym uczynku. Prawda jest taka że stoję teraz na balkonie i obserwuję cię. Jestem załamany tym że w tak beznadziejny i głupi sposób wpadłem. 
Na swoją obronę powiem że, lubię ratować damy przed napalonymi zboczeńcami.
A obserwując cię za okna mam pewność, że żaden napalony zboczeniec w kiepskiej fryzurze nie będzie się do ciebie dobierał. 
Nadawca: Laura Marano
Temat: Wiedziałam!
Adresat: Ross Lynch 
Panie Lynch,
Twoja troska o płeć przeciwną jest zdumiewająca.
Czy ty każdą dziewczynę podglądasz, niczym napalony zboczeniec w dobrze ułożonej fryzurze pod oknem? 
Nadawca: Ross Lynch
Temat: Tajna organizacja
Adresat: Laura Marano
Panno Marano,
Musze cię zasmucić, ale nie jestem napalony zboczeniec w dobrze ułożonej fryzurze (dziękuje za pochwalenie fryzury) pod oknem, działam w tajnej organizacji.
Pewnie zastanawiasz się co to za tajna organizacja do której należę, już ci mówię organizacja ta zwie się TOSPP (Tajna Organizacja Stowarzyszenia Przystojnych Panów) zajmujemy się pilnowaniem bezpieczeństwa pań i ratowania ich z opresji. 
Nadawca: Laura Marano
Temat: TOSPP
Adresat: Ross Lynch
Mam rozumieć że twoja organizacja dostała zlecenie na mnie? 
Czy wy sami wybieracie sobie kogo chcecie ratować? 
Kto należy do tej organizacji?
Od kiedy ona działa? 
Mam mnóstwo pytań, dotyczących TOSPP 
Nadawca: Ross Lynch 
Temat: Tajna organizacja
Adresat: Laura Marano
Muszę cię zasmucić, moja organizacja TOSPP (Tajna Organizacja Stowarzyszenia Przystojnych Panów) została w dniu dzisiejszym zamknięta :( 
Nasza organizacja nie istniała dość długo (została założona w dniu dzisiejszym) i w tym samym dniu została zamknięta.
Nadawca: Laura Marano
Temat: Przykro mi
Adresat: Ross Lynch 
Przyjmij moje najserdeczniejsze kondolencje.
Kto był założycielem tej organizacji?
Nadawca: Ross Lynch
Temat: Kto był założycielem tej organizacji?
Adresat: Laura Marano
Założycielem tej wspaniałej organizacji, był niezwykle przystojny, dobrze zbudowany i w świetnej fryzurze chłopak, a mianowicie ja :D
Co robisz dzisiaj kotku?
Nadawca: Laura Marano
Temat: Dzisiejsze plany
Adresat: Ross Lynch
Nie mam na dzisiaj żadnych planów kotku.
A ty masz jakieś?
Nadawca: Ross Lynch
Temat: Dzisiejsze plany
Adresat: Laura Marano 
Na dzisiaj też nie mam żadnych planów.
Dlatego do ciebie piszę z nadzieją, że będziesz chciała dzisiaj wybrać się ze mną na deskę (jeśli nie umiesz jeździć, nie martw się nauczę cię).
Możesz uwierzyć w to że wszyscy dokoła mają na dzisiaj jakieś plany, wszyscy oprócz mnie.
Nadawca: Laura Marano
Temat: Dzisiejszy wspólny wypad
Adresat: Ross Lynch
Z miłą chęcią się dzisiaj wybiorę się z tobą na deskę (nie martw się umiem jeździć na desce) 
Vanessa też ma na dzisiaj jakieś plany, więc nie mam co robić.
Ale w roli wyjaśnienia to nie jest randka.
Nadawca: Ross Lynch
Temat: TO NIE JEST RANDKA
Adresat: Laura Marano
TO NIE JEST RANDKA tylko spotkanie dwóch przyjaciół.
W pełni zgadzam się z tobą że to nie jest randka.
Jest już po drugiej w nocy i chyba wypadałoby iść już  spać.
Nadawca: Laura Marano
Temat: Wypadałoby iść już spać 
Adresat: Ross Lynch
Tak warto by było.
Dobranoc kotku.
Nadawca: Ross Lynch 
Temat: Do wyrka
Adresat: Laura Marano
Dobranoc kotku.
Przyjdę po ciebie i ruszymy razem na deskę.
Czytając jego odpowiedz uśmiecham się, wyłączam laptopa i odkładam go na miejsce. Szybko zasnęłam.



                                                           ***
Wiem rozdział jest słaby, nie podoba mi się on, nie wiecie jak bardzo nie chciało mi się pisać tego rozdziału. Ale powiedziałam sobie że muszę go napisać i go napisałam. Postaram się żeby następny rozdział był fajniejszy. Przyznam się wam bez bicia że w ogóle nie miałam pomysłu co miałoby się dziać w tym rozdziale, wiem że ten pomysł z remontem jest słaby, ale to jedyny pomysł na jaki wpadłam. Na następny rozdział mam już pomysł. Życzę miłego dnia.

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 8


Stałyśmy pod drzwiami domu Lynchów i czekałyśmy aż ktoś łaskawie nam otworzy drzwi. Byłam coraz bardziej ciekawa dlaczego Riker kazał mi i Lau przyjść do siebie jak najszybciej, mam nadzieję że nic poważnego się nie stało i wszyscy żyją. Po chłopakach można się wszystkiego spodziewać. Z moich rozmyśleń wyrwała mnie Rydel, która otworzyła nam drzwi.
-Hejka- przywitałam się -Co to za sprawa dla której ja i Laura miałyśmy przyjść do was najszybciej?
-Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tyle co wy. Czyli nic- odpowiedziała blondynka przepuszczając nas do środka.
-Jak to nic nie wiesz? - zdziwiła się Laura.
-Riker wyszedł do mojego pokoju, oznajmił że mam zejść na dół i wyszedł bez słowa wyjaśnienia. - Delly wzruszyła ramionami i poszła w stronę salonu. Ruszyłyśmy pogonią za blondynką, zrównałyśmy się z nią dopiero w salonie. Gdzie znajdowało się całe rodzeństwo Lynch, może prawie całe, brakowało Riker'a. Zajęłyśmy wolne miejsce na sofie, wyglądało to  mi na jakąś naradę rodziną. Coraz bardziej ciekawiło mnie to po co Riker wezwał wszystkich nas do salonu. Sprawa musi być poważna, ostatnim razem kiedy Riker zwołał naradę rodziną dotyczyła ona pobicia takich dwóch dresów którzy dokuczali Rydel. Zawsze zaczepiali ją pod marketem, ale kiedy chłopacy dorwali się do dresów już nigdy więcej nie zaczepiali oni Delly. Do salonu przyszedł Riker, po jego minie nie było widać żeby narada dotyczyła pobicia kogoś. Blondyn stanął na środku salonu i chyba ale nie jestem pewna, sprawdzał czy wszyscy co powinni być są.
-Możesz nam w końcu powiedzieć, po co kazałeś nam tu wszystkim przychodzić? - jako pierwsza odezwała się Rydel. W jej głosie było słychać lekkie niecierpliwienie, chyba nie miała ochoty tutaj siedzieć albo chciała już wiedzieć o co chodzi.
-Nie, nie wszyscy jeszcze dotarli- Riker spokojnie odpowiedział na pytanie siostry.
-A kogo jeszcze nie ma?- zapytała się Laura.
-Ellington'a, skoczył do sklepu po żelki. Za chwile powinien wróci- odpowiedzi udzielił Rocky.
-Już jestem
Za Riker'a sylwetki wyłoniła się uśmiechnięta twarz Ella. Chłopak miał reklamówkę pełną paczek różnych rodzajów żelków. Zaczynając od żelków w kształcie dżdżownicy, a kończąc na kwaśnych. Brunet rzucił reklamówkę z żelkami na stół, sam porwał paczkę kwaśnych żelków i zajął miejsce koło Rocky'iego.
-Wszyscy, którzy mieli się zjawić, zjawili się. Możemy zaczynać- Riker porwał jednego misia Haribo z paczki Ross'a. Młodszy brat spojrzał na starszego brata i rzucił w niego żelkiem.
-Nareszcie-  powiedziała cicho Rydel.
-Wezwaliśmy was- Riker wskazał na nas trzy - Otóż razem z chłopakami wymyśliliśmy że zabierzemy was do kina.
-Co!? Kazałeś mi i Laurze przyjść jak najszybciej do was, żeby powiedzieć nam że zabieracie nas do kina? - nie wierzyłam własnym uszom. Fala wściekłości zalała mnie od środka, za bardzo to nie wiem dlaczego byłam aż tak zła na nich, ale byłam.
-Wyrwaliście mnie z moich zajęć, żeby zabrać mnie do kina, na jakiś tam film!!!- Rydel też była wściekła na chłopaków.
-Spokojnie dziewczyny. W ogóle nie rozumiem dlaczego się wściekacie. - Ross starał się nas uspokoić.
-Prawdę mówiąc, to nie potrzebnie się wściekamy na was - przyznałam -Ale kiedy do mnie napisałeś żebym przyszła razem z Lau jak najszybciej, myślałam że coś się stało - mówiłam do Riker'a. Ten podszedł bliżej mnie i chwycił moje ramie.
-Nic się nie stało, przepraszam cię jeśli się martwiłaś- blondyn zdjął swoje ręce  z mojego ramienia i wrócił na swoje miejsce, gdzie wcześniej stał.
-A jeśli chodzi o film na który chcemy was zabrać, to nie jest jakiś tam film tak w roli wyjaśnienia - sprostował Ell.
-To słucham, na jaki film chcecie nas zabrać? - zapytała się Laura.
-Pięćdziesiąt twarzy Greya - odpowiedział jej Ross z uśmiechem na ustach.
-Ross zaproponował - dodał Rocky.
-Czytałem książkę fajna była, jestem ciekawy produkcji filmowej tego bestselleru ostatnich lat. - Ross wzruszył ramionami.
-Też czytałam 50 twarzy Greya - Laura i Ross przybili sobie piątkę.
-Chyba wszyscy tutaj zgromadzeni czytali trylogie Greya. Bądźmy szczerzy wszyscy jesteśmy zboczeńcami - palnął Rocky.
-Gdybym wam nie polecił, tej książki byście jej nigdy nie przeczytali- przyznał Ross.
Racja Ross polecił nam wszystkim żebyśmy przeczytali Greya.
-A tak właściwie to skąd dowiedziałeś się że istnieje taka książka?- zawsze po części ciekawiło mnie skąd Ross dowiedział się, że istnieje taka książka jak "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i że są jej kolejne części.
-Z internetu - odparł krótko Ross.
-Ja też się dowiedziałam o istnieniu Greya z internetu - Ross i Laura znowu przybili sobie piątkę. Mają oni dużo wspólnego ze sobą np. fascynacje do literatury erotycznej.
-Ej, a o której puszczają Greya?- zapytałam się.
-To dobre pytanie, sprawdziliśmy na stronie kina o której będzie puszczane "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i najwcześniej o siedemnastej - Riker odpowiedział na moje pytanie.
-A która jest?- Rydel rozejrzała się dokoła w poszukiwaniu jakiegoś zegarka.
-Jest jedenasta- zerknęłam na zegarek na ręce.
-Nie mogliście nam powiedzieć, o tym że zabieracie nas do kina o szesnastej, a nie o jedenastej rano - jęknęła Laura.
-Nie - powiedzieli chórem chłopacy.
-Jeśli ty- Riker wskazał brodą na Delly -Myślisz że pójdziesz na górę i będziesz grzeszyć lenistwem, to jesteś w błędzie. I to dużym.
-Was też to się tyczy- zwrócił się do nas Ryland, chyba po raz pierwszy zabrał głos od naszego przybycia.
-Rydel oni coś planują- stwierdziła Laura przybliżając się bliżej do blondynki. Ogarnęła mnie lekka panika, boje się ich spytać co oni wymyślili na zabicie czasu. Chłopacy często mają fajne pomysły na nudę, ale czasami ich pomysły są samobójcze, a sądząc po tym w jaki sposób się do nas uśmiechają to ich pomysł będzie zaliczał się do drugiej kategorii. Do tej samobójczej kategorii, postanowiłam że jednak zaryzykuje i zapytam się ich co oni knują.
-Co wy knujecie?
-Nic- odpowiedział Rocky.
-Weźmiemy was na paintball- powiedział jak gdyby nic Ellington. Patrząc na Delly i Lau odnoszę wrażenie że zaraz oczy wyjdą im na wierzch, mi chyba też. Chłopacy wybuchnęli głośnym śmiechem, musiałyśmy naprawdę śmiesznie wyglądać, takie trzy dziewczyny siedzące na kanapie z oczami wielkimi jak spodek z wypisanym przerażeniem na twarzy. Tak to musiało, naprawdę śmiesznie wyglądać. Pierwsza otrząsnęła się Laura.
-Przepraszam bardzo możesz powtórzyć, gdzie chcecie nas zabrać!?
-Na paintball- powtórzył Ellington.
-Słyszałam że to boli kiedy, dostanie się taką kulką - Laura zaczęła głaskać swoje ramie.
-Będziemy mieli na sobie ochraniacze, nie musisz się martwić - Ross uspokoił Laurę.
-Naprawdę nie musicie się martwić dziewczyny, czy my kiedyś naraziliśmy was na jakieś niebezpieczeństwo?- Rocky wstał z kanapy i podszedł koło Riker'a.
-Serio mam odpowiedzieć na to pytanie? - zapytała się Rydel.
-Nie musisz - uśmiechnął się do niej szatyn.
-Cały dzień będziemy grać w paintball'a?
-Nie Vanesso, nie będziemy cały dzień grać w paintball'a tylko jakieś dwie godzinki. Potem powłóczymy się po mieście, może pójdziemy do parku albo do centrum, zobaczymy gdzie będziemy mieli ochotę pójść. - Riker uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja odwzajemniłam jego gest. Do salonu weszła pani Stormie z brązową torbą.
-Dzień dobry proszę pani- razem z Laurą przywiałyśmy się z matką Lynchów.
-Witajcie dziewczynki - kobieta obdarowała mnie i Laurę ciepłym uśmiechem.
-Mamo co jest w tej torbie? - Ryland powiódł wzrokiem do dosyć dużej brązowej torby, którą trzymała w ręku pani Stormie.
-Mówiliście rano że zabieracie dziewczyny na paintball, więc uszykowałam wam wszystkim kanapki - pani Stormie podała torbę Riker'owi.
-Mamuś jesteś kochana- blondyn pocałował swoją rodzicielkę w policzek.
-Wszystkie kanapki mają być zjedzone. Zrozumiałe. - pani Stormie pogroziła palcem -Jakby coś się stało to dzwońcie. - kobieta wyszła z salonu.
-Chyba będzie padać - stwierdziła Laura patrząc za okno. Wszyscy jak jeden mąż ruszyli w stronę okna, gdzie stała Laura.
-Racja - zgodziłam się z siostrą. Niebo nie wyglądało dość ładnie.
-Skocze na górę, po kurtkę przeciw deszczową- Delly wybiegła z salonu.
-Jak będziemy już wychodzić, to wstąpimy na chwilę do naszego domu żebym ja i Laura mogłybyśmy zabrać kurtki.
-Spoko nie ma sprawy. Poczekamy na was. - machnął ręką Riker.
-Już jestem
W salonie z powrotem pojawiła się Rydel, w ciemnozielonej kurtce z kapotą.
-To ruszajmy
Ja, Ell i Laura czekaliśmy na korytarzu, aż Lynchowie ubiorą buty i kurtki, po chwili wszyscy byli już gotowi.
***
Wparowaliśmy wszyscy do naszego domu, ciocia i wuja nadal siedzieli w salonie jedząc ciastka i pijąc herbatę, byli trochę zdziwieni widząc nas wszystkich wpadających do domu tak jak by wściekły pies nas gonił.
-Za chwile wracamy
Razem z Laurą odwróciłyśmy się tyłem do naszych przyjaciół i każda z nas ruszyła w stronę swojego pokoju. Weszłam do swojego pokoju i zabrałam szybko kurtkę.
*Oczami Laury*
Wparowała szybko do swojego pokoju, kiedy biegłam w stronę garderoby walnęłam się kolanem w krzesło, które nie mam zielonego pojęcia skąd nagle znalazło się na środku pokoju. Podniosłam szybko krzesło które chwile temu staranowałam i odstawiłam je na bok. Zbliżyłam się do garderoby, z której porwałam kurtkę z kapotą i ruszyłam w stronę wyjścia. Przy drzwiach przystanęłam na chwile zastanawiałam się czy przebrać buty czy też nie, miałam na sobie converse i zastanawiałam się czy przebrać je na jakieś adidasy. Stwierdziłam że converse jednak zostają, szybko zbiegłam po schodach na dół gdzie czekali na mnie moi przyjaciele i siostra.
-Jestem, możemy już iść - oznajmiłam i ruszyłam w stronę drzwi. Zatrzymał nas głos wuja Roberta.
-Zapomniałem się was zapytać, jak tam samochód pana Adamsa? Dotarł szczęśliwie do właściciela?- pytanie wuja skierował do chłopaków.
-Tak, o 8 rano odebrałem swój samochód do mechanika i razem z Ross'em pojechaliśmy najpierw na stacje, a potem po samochód pana Adamsa. Ładnie podziękowaliśmy za pożyczenie samochodu i udaliśmy się do domu. - opowiedział Riker.
-Gdzie się wybieracie? - zapytała się nas ciocia Kristen.
-Na paintball, a potem do kina - wyjaśnił Ellington.
-Czekajcie zrobię wam kanapki - ciocia wstała z kanapy i już miała iść do kuchni zrobić nam kanapki, kiedy zatrzymał ją Riker.
-Niech pani nigdzie nie idzie, nasza mama już przyrządziła nam kanapki - Riker wskazał na brązową torbę którą trzymał.
-Aha, to bawcie się dobrze
-Będziemy - rzuciliśmy wszyscy przez ramie.
Wyszliśmy z domu i ruszyliśmy w stronę samochodu Riker'a.
-To w drogę kamraci! -  powiedział Riker odpalając samochód.
-A gdzie tak właściwie jest te yyy pole do gry w paintball'a? - zapytała się Rydel.
-Pół godziny jazdy z stąd - odpowiedział jej Riker nie spuszczając wzroku z drogi.
-Może pośpiewamy coś? - zaproponował Rocky, wszyscy się dziwnie spojrzeli na szatyna. Ale jeśli zastanowić się nad pomysłem Rocky'iego to nie wydawał się on w cale taki głupi.
-Wiesz że to całkiem, nie głupi pomysł. - przyznałam - To co śpiewamy?
-Może Riker włączy radio i jeśli coś będziemy znać to śpiewamy? Zgoda? - podsunęła pomysł Rydel.
-Zgoda!!! - wszyscy chórem zawołaliśmy.
-Riker odpalaj radio - rozkazał Ell.
-Okej
Riker włączył radio, wszyscy zaczęliśmy śpiewać, nawet jeśli leciała jakaś piosenka której nikt słów nie znał to i tak śpiewaliśmy. Po kilku prześpiewanych kawałkach stwierdzam, że Lynchowie i Ratliff naprawdę mają talent do śpiewania, zauważyłam to już po pierwszej piosence którą zaśpiewaliśmy razem. Nagle w radiu zaczęło lecieć  Love Me Like You Do wszyscy spojrzeliśmy się znacząco na siebie i zaczęliśmy na cały regulator śpiewać razem z Ellie Goulding.
-Ładny masz głos - szepnął mi do ucha Ross, trochę się zarumieniłam. Słyszał jak śpiewałam, oczywiście że słyszał idiotko wszyscy słyszeli, śpiewałaś na cały regulator, odezwała się nieproszenie moja podświadomość.
-Ty też masz głos yyy to znaczy yyy nie o  to mi chodziło że nie masz głosu, no bo każdy z nas ma głos no bo niby jak mielibyśmy się porozumiewać z sobą na wzajem yyy chodziło mi o to że ty też masz ładny głos - uczcijmy minutą ciszy poległą w flircie. Zaraz zapadnę się pod ziemie ze wstydu, po części pocieszał mnie fakt że tylko Ross słyszał to co powiedziałam. Ale to i tak nie zmienia faktu, że jest mi strasznie wstyd, zrobiłam z siebie kompletną idiotkę, nie chce wiedzieć co on teraz myśli o mnie. Ciekawe czy gdybym teraz wyskoczyła z samochodu, ktoś by zauważył to, pewnie Ross któremu musiałabym przejść po nogach żeby dostać się do drzwi samochodu i wyskoczyć przez nie prosto na jezdnie. Czemu on musiał powiedzieć mi że ładnie śpiewam? Czemu? Teraz śmieje się ze mnie, nie dziwie mu się, na jego miejscu też bym się ze mnie śmiała. On tak słodko się śmieje, że mimo wielkiego wstydu uśmiecham się. Może przy odrobinie szczęścia za chwile wydarzy się jakiś wypadek, którego nie przeżyje.
-Zabawna jesteś-rzekł Ross uśmiechając się do mnie.
-Dlaczego tak sądzisz?-zapytałam się go.
-"Może przy odrobinie szczęścia za chwile wydarzy się jakiś wypadek, którego nie przeżyje" - o kurde, nie wierze że powiedziałam to na głos. Na dodatek Ross z trudem powstrzymywał się od ponownego wybuchnięcia śmiechem, kiedy przytaczał moje słowa.
-Czy ja na serio powiedziałam to na głos?-zapytałam z niedowierzaniem.
-Tak. A tak właściwie, czemu powiedziałaś to? Masz jakieś myśli samobójcze?-przeraził się Ross.
-Nie...tylko...- nie wiem, co mu powiedzieć. Nic sensownego nie przychodzi mi do głowy.
-Aż tak bardzo boisz się gry w paintball'a?-mogłam bym skłamać, że boje się gry w paintball'a  i tak ma mnie już za totalną idiotkę, ale z drugiej strony nie chce żeby miał mnie za jeszcze większą idiotkę. No błagam, kto boi się grać w paintball'a może znajdą się jakieś wyjątki, ale ja nie chce do nich należeć.
-Nie-zaprzeczyłam-Ja tylko tak sobie to powiedziałam. Miałam nadzieje, że nikt tego nie usłyszy.
-Niestety ja to usłyszałem. Ale mogę cię pocieszyć tym,  że reszta była tak zajęta sobą że gdybyś nawet to wykrzyczała, to nikt by tego nie usłyszał.
-Miły jesteś-uśmiechnęłam się do Ross'a.
***
-Jesteśmy na miejscu-Riker zatrzymał samochód na parkingu. Wszyscy wysiedliśmy z auta i ruszyliśmy w stronę hali do której idzie się wypożyczyć sprzęt do gry w paintball'a. Riker i Ross poszli wypożyczyć sprzęt, a my do ich przybycia gawędziliśmy ze sobą wszyscy na wzajem. Chłopacy wrócili po pięciu minutach z potrzebnym sprzętem i rozdali każdemu z nas po ochraniaczach, kombinezony oraz butach.
-Tam jest damska przebieralnia-Ross wskazał korytarz po lewej-A tam męska-wskazał na korytarz po prawej.
-Widzimy się tutaj wszyscy gotowi za 15 minut-poinformował nas Riker. Wszyscy przytaknęliśmy głowami, ja razem z dziewczynami poszłam korytarzem w lewo, a chłopacy w prawo. Szybko przebraliśmy się w ochraniacze i kombinezon, cały czas w trakcie przebierania się, gadałyśmy ze sobą. Byłyśmy jedynymi dziewczynami w przebieralni, więc swobodnie mogłyśmy ze sobą rozmawiać. Delly i Van zakładały właśnie buty, a ja kończyłam zapinanie kombinezonu i miałam się zabrać za wkładanie butów, kiedy to do naszej szatni wparowali Riker, Rocky, Ellington i Ross byli już gotowi.
-A my czasem nie mieliśmy się spotkać w holu za 5 minut?-zapytałam się sięgając po buty. Chłopacy jak gdyby nic uśmiechnęli się do mnie, wchodząc w głąb damskiej szatni.
-Przebraliśmy się już i stwierdziliśmy że do was wpadniemy-wyjaśnił Ell, razem z Rocky'm usiedli koło Rydel.
-A gdyby któraś z nas stała by tu w samej bieliźnie, to co wtedy?-Vanessa spojrzała się uważnie na naszych "gości"
-Ten widok za pewnie bardzo nas by ucieszył i podniecił-odpowiedział Riker stając koło Van.
-Daj pomogę ci - Ross zaoferował mi swoją pomoc, widząc jak zamarłam z butami w rękach obserwując pozostałych. Nie czekając na moją odpowiedź wziął buty z moich rąk i uklęknął przy mnie zakładając mi pierwszego buta na stopę. Dotyk jego rąk przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Cały czas przyglądałam się Ross'owi jak wkłada mi buta na stopy, byłam zmuszona przytrzymać się rękami jego silnych ramion żeby nie stracić równowagi. Kiedy Ross wkładał mi drugiego buta na drugą stopę, spojrzał się na mnie tymi czekoladowymi oczami i uśmiechnął się. Patrzył się cały czas na mnie, a ja na niego, nie musiał patrzeć mi na buty żeby je zawiązać robił to z pamięci, cały czas obserwując mnie tymi wielkimi czekoladowymi oczami. Czułam prace jego silnych ramion, kiedy wykonywał tą banalną codzienną czynność. Kiedy skończył podniósł się na równe nogi jak gdyby nic, tak jakby to co robił przed chwilą byłą codzienną normą.
-Dzięki-podziękowałam mu-Ale wiesz że mogłam zrobić to sama.
-Tak wiem, ale to naprawdę była dla mnie wielka przyjemność-Ross uśmiechnął się do mnie odsłaniając szereg białych zębów.
-Gdzie jest Ryland?-zapytałam się Ross'a, rozglądając się dokoła w poszukiwani sylwetki najmłodszego Lyncha.
-Rozmawia z gościem od sprzętu.
-Jak widzę wszyscy są już gotowi, to może chodźmy-zaproponował Rocky. Wszyscy udaliśmy się w umówione wcześniej miejsce, gdzie czekał na nas Ryland i jakiś gość. No nie powiem przystojny był, wysoki, smukły mężczyzna, o czarnych włosach, niebieskich oczach i kilkudniowym zaroście na twarzy, wyglądał na 35 lat.
-Dziewczyny to jest Stephan-przedstawił nas Riker-Stephan to są Laura, Rydel i Vanessa.
Wymieniliśmy ze sobą na wzajem uścisk dłoni.
-Dziewczyny, grałyście kiedyś w paintball'a?-zapytał się nas Stephan.
-Nie-odpowiedziałyśmy równocześnie.
-Wiecie na czym ta gra polega?
-Tak
-Paintball polega na gry zespołowej, więc w takim razie wy podzielcie się na dwa zespoły, a ja przyniosę broń-Stephan odwrócił się i poszedł po wcześniej wspomniany sprzęt.
-To co Rydel, Ellington, Vanessa i Ross to pierwsza drużyna, ja, Rocky, Ryland i Laura to druga drużyna. Może tak być?-zaproponował Riker.
-Tak-wszyscy się zgodziliśmy.
-Już podzieleni?-Stephan wrócił z bronią na farbę i rozdał każdemu po broni.
-Tak  
-To super. Wybierzcie jaki kolor ma mieć wasza drużyna. Zielony czy żółty?
-My bierzemy żółty-Ross wziął żółte opaski dla swojej drużyny.
-To my bierzemy zielone-Riker wziął zielone opaski i rozdał każdemu z drużyny po jednej.
-Włóżcie je na rękę, tak żeby inni wiedzieli do której drużyny należysz-rozkazał Stephan-Chodźcie za mną.
Wszyscy ruszyliśmy za Stephan'em do miejsca, gdzie ma rozegrać się bitwa. Po drodze mężczyzna powiedział nam, że po wejściu na strzelnicę, mamy pięć minut na omówienie strategi gry i zapoznanie się z terenem. Kiedy weszliśmy na strzelnicę pełną wielkich kwadratów i prostokątów zrobionych z materacu rozmieszczonych na polu bitwy, Stephan dał nam ochraniacze na oczy. Mężczyzna pożegnał się z nami i życzył dobrej zabawy. Wszyscy właśnie się rozchodziliśmy, by omówić strategie planu gry przeciwko naszym przeciwnikom, właśnie miałam dołączyć do chłopaków stojących jakieś cztery metry prze de mną, kiedy ktoś chwycił mnie za rękę i obrócił twarzą do siebie. Tym kimś był Ross.
-Chciałem życzyć wam powodzenia. I nie smućcie się jeśli przegracie, przegrana z taką grupą jak moja to nie wstyd tylko zasztyt.
-Skąd jesteś taki pewien, że to wy wygracie?-zmierzyłam wzrokiem blondyna, do stóp do głowy.
-To jest oczywiste, tak samo jak to że szybko odpadniesz z gry.
-Chyba śnisz
-Jakbym śnił to stałaś by tu właśnie w samym bikini i karmiła mnie winogronami, kiedy ja bym leżał na leżaku i przyglądał się uważnie tobie-Ross powiedział to żartobliwym tonem. Widząc mój wyraz twarzy chłopak szybko dodał-Ej Laura żartowałem, po co się ograniczać lepiej bez bikini-blondyn wybuchnął głośnym śmiechem. Ja za to stałam jak wryta, nie wiedząc co powiedzieć.
-A tak teraz na poważnie...-chłopak zmienił ton głosu z żartobliwego do rzeczowego.
-Poważnie zastanawiam się, czy mam się ciebie bać. Ross ty jesteś zboczony-przyznałam robiąc krok do tyłu od mojego przyjaciela. Wiedziałam że to wszystko są żarty i że Ross nie mówi tego wszystkiego na serio, ale chciałam się z nim podroczyć.
-Nie, a tak teraz na poważnie moje zachowanie jest spowodowane, tym że bardzo się podnieciłem że idziemy na "Pięćdziesiąt twarzy Greya" i złapałem ten klimaty.-wybuchnęłam głośnym śmiechem.
-Powodzenia Lynch-odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę mojej grupy. Usłyszałam jak chłopak woła za mną:
-Powodzenia Marano
Pokonałam dystans jaki dzielił mnie od mojej grupy i dołączyłam do kółka które tworzyli chłopacy.
-Wszyscy już jesteśmy, możemy zaczynać-stwierdził Riker.
-Plan jest taki żeby zniszczyć tamtą grupę-Rocky wskazał palcem na naszych przeciwników. Wszyscy powiedliśmy wzrokiem na grupę Ross'a i szybko oderwaliśmy od nich swój wzrok. -Niech będą żałować, że z nami zadarli, rozniesiemy ich wszystkich. Będziemy ich największym koszmarem, będą się budzić z krzykiem kiedy będziemy nachodzić ich w snach-Rocky kontynuował swój monolog. Nie miałam zielonego pojęcia, że jest on taki brutalny.
-Nie jest to trochę za brutalne?-chłopacy spojrzeli na mnie, jak na jakąś wariatkę.
-To jest wojna kobieto! Tu nie ma miejsca na litość! Trzeba być brutalnym!-Ryland potrząsał mnie za ramiona, tak żebym się otrząsnęła.
 -Przecież to tylko zabawa-powiedziałam, kiedy Ryland zabrał swoje ręce z moich ramion.
-To już dawno nie chodzi o zabawę, tu chodzi o honor-stwierdził Riker.
-Dobra niech wam będzie
Po omówieniu do końca strategii gry, wszyscy byliśmy już gotowi do nadchodzącej "wojny". Grupa Ross'a też była już gotowa, wszyscy z niecierpliwieniem czekaliśmy, na dźwięk który oznaczał rozpoczęcie się gry. Po chwili wyczekiwany prze z nas wszystkich, dźwięk przypominający odgłos klaksonu poinformował nas że "wojna" właśnie się rozpoczęła. Wszystko działo się bardzo szybko, pierwsze pociski z farbą poleciały już, szybko schowałam się za wielkim kwadratem który służył mi jako tarcza. Wszyscy rozproszyli się po całym polu, na razie brak jakich kolwiek ofiar, powolnym krokiem opuściłam swoją "tarcze" i ruszyłam na poszukiwanie jakieś  ofiary. W takich chwilach zdolność skupienia się i umiejętność wyostrzenia zmysłu słuchu i wzroku była bardzo ważna, na razie panowała cisza, skręciłam w prawo gdzie zobaczyłam jak pierwsza ofiara zostaje trafiona farbą w klatkę piersiową i pada na kolana chwytając się za zranione miejsce. Tym kimś okazał się Ryland, który został trafiony przez Ross'a, ten z uśmiechem na ustach ruszył w poszukiwanie następnej ofiary. Odetchnęłam z ulgą, kiedy blondyn mnie nie zauważył, nagle jakieś dwieście metrów prze de mną z zakrętu wyłoniła się Rydel. Zaczęła strzelać farbą w moją stronę, ledwo zdążyłam przeskoczyć przez poziomo leżący prostokąt i zniknąć z pola zasięgu jej broni, na szczęście blondynka miała słabą celność i żadna z wymierzonych przez nią strzałów nie została trafiona we mnie . Zobaczyłam jak za kwadratu wyłania się Rocky i trafia Delly w ramie, ta  pada na ziemie jak zdechła mucha, widzący tą całą sytuacje Ellington w szale wściekłości trafia swojego przyjaciela prosto w czoło pociskiem  z farby. Brunet jak w filmach akcji podbiega do Rydel i klęczy przy niej.
-Rydel słyszysz mnie!? Błagam cię otwórz oczy, powiedz coś! Rydel nie odchodź stąd! Słyszysz mnie!?-Ell krzyczał zrozpaczonym głosem blondynce do ucha.
-Ellington przestań drzeć się do mojego ucha!-wydarła się dziewczyna na chłopaka. Nagle Ell został trafiony kilkoma kulkami farby i upadł koło Delly, jak widzę Riker wykorzystał nieuwagę swojego przyjaciela i zaatakował go w najmniej spodziewanym momencie.
-Laura chodź-Riker przywołał mnie, szybko jak torpeda pognałam do niego.
-Nie wiesz, jak się ciesze że cię widzę-chłopak przytulił mnie.
-Ja też się ciesze, że cię widzę. Została nas tylko dwójka-zawiadomiłam Riker'a.
-Tak wiem, Ryland ten idiota pierwszy dał się postrzelić. Słuchaj Laura musisz na siebie uważać, moglibyśmy trzymać się razem, ale to był by łatwy cel dla przeciwnika.
-Jasne
Obydwoje ruszyliśmy w przeciwne strony, została nas czwórka ja i Riker kontra Van i Ross. Od dziesięciu minut chodziłam po polu bitwy szukając tamtej dwójki, ale  nie widziałam nikogo ani Riker'a ani Van i Ross'a. Musze przyznać że ten dreszcz adrenaliny był fajny, w ogóle nie żałuję że tu przyjechałam, kto by pomyślał że takie strzelanie się farbą może być aż tak bardzo ekscytujące. Ten strach, że ktoś zaraz może wyskoczyć ci na drogę i trafić cię to był takie ekscytujące. W oddali zobaczyłam Riker'a i Van szybko pobiegłam w ich stronę, kiedy dobiegłam do nich Vanessa oddała właśnie strzał kulką farby w Riker'a, który po chwili leżał już na ziemi. Moja siostra odwróciła się w moją stronę, chcąc wymierzyć kolejny strzał we mnie. Ja okazałam się szybsza, wymierzyłam kilka strzałów w Van.  Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w poszukiwanie Ross'a. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Ja i Ross zostaliśmy jedynymi graczami, jedno z nas będzie musiało strzelić do tego drugiego. Nagle usłyszałam za sobą męski głos.
-Jak widzę, zostaliśmy tylko ja i ty kotku-stwierdził Ross, celując we mnie bronią. Stałam jakieś pięć metrów od blondyna, zwróconą twarzą w jego stronę celują w niego bronią.
-Zgadza się zostaliśmy tylko ty i ja. I nie mów do mnie kotku-skarciłam chłopaka.
-Jak sobie życzysz kotku-Ross posłał mi jeden z jego czarujących uśmiechów-Myliłem się
-W kwestii?
-Tego że odpadniesz pierwsza. No cóż ludzie mylą się czasem.
-W kwestii wygranej twojej drużyny, też się myliłeś kotku?-Ross uśmiechnął się łobuzersko słysząc, jak nazywam go kotkiem.
-W tej kwestii się nie myliłem kotku
Dam sobie rękę uciąć że, gdyby Rocky słyszał jak ja i Ross ze sobą rozmawiamy pojawiłby się taki komentarz "Widzisz już mówią do się zdrobniale, to musi być miłość"
-A właśnie że się myliłeś!
Szybko wymierzyłam w mojego "kotka" kilka strzałów farby, on zatoczył się do tyłu bardziej z zaskoczenia niż z tego że siła z jaką kulka farby trafiła go była ogromna. Dźwięk, który rozpoczął grę zakończył ją również. Pokonani gracze pobiegli do nas, wszyscy gratulowali mi wygranej, a moja grupa chciała mnie nosić na rękach. Jednak odmówiłam sobie tej przyjemności, tłumacząc chłopakom, że nie muszą mnie nosić na rękach i że będzie się dziwnie czuła. Ross podszedł do mnie  przytulił mnie i pogratulował.
-Ej słuchajcie mnie wszyscy, proponuje teraz zjeść kanapki zrobione przez naszą mamę- zaproponował Riker. Usiedliśmy na trawie zajadając kanapki przyrządzone przez panią Lynch.
***
Chodziliśmy już dobrą godzinie po centrum handlowym, nie wiedząc co ze sobą zrobić. Kiedy przechodziliśmy koło kręgielni Ross zaproponował, żebyśmy zagrali wszyscy zgodzili się natychmiast za to ja zgodziłam się z niechęcią.
*Oczami Ross'a*
Kiedy przechodziliśmy koło kręgielni, zatrzymałem się i zaproponowałem żebyśmy zagrali kilka kolejek. Wszyscy zgodzili się od razu, za to Laura powiedziała że jej to jest wszystko obojętne i możemy zagrać kilka kolejek, widać było że brunetka nie jest  chętna do gry. Gdy zaczęliśmy grać dowiedziałem się dlaczego. Kompletnie nie umiała grać. Raz udało się jej zbić jednego kręgla, a tak to zawsze kula wychodziła poza tor. Brunetka zrezygnowała z dalszego grania, usiadła przy naszym stoliku i  patrzyła jak pozostali grają. Była smutna. Wziąłem najlżejszą różową kule, podszedłem do stolika gdzie siedziała Laura. Wyciągnąłem do niej rękę, w której trzymałem kule, dziewczyna spojrzała się na mnie pytająco.
-Choć, nauczę cię rzucać po mistrzowsku-widząc brak reakcji ze strony dziewczyny, pociągnąłem ją za ręke. Zrównała się dopiero ze mną przed torem. Stanąłem za nią i wziąłem za rękę szepcząc do ucha:
- Po piersze to się rozluźni Laura, jesteś strasznie spięta-poczułem że mięśnie Laury stały się mniej napięte.
-Po drugie skup się na jednym punkcie i staraj się tam wycelować
-A po trzecie?-Laura odwróciła swoją głowę w moją stronę, spojrzała się na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami.
-Po trzecie weź dość mocny zamach i puść. Ok?-uśmiechnąłem się do brunetki.  Odwróciła swoją głowę tak że teraz była twarzą do toru, a ja mogłem wdychać jej ładny zapach włosów. Drugą ręke położyłem jej na tali tak, żeby było wygodniej nam rzucać.  Wzięliśmy zamach kulą, którą po chwili potoczyła się po torze zbijając wszystkie kręgle. Brunetka z radości mocno mnie przytuliła, a ja odwzajemniłem jej uścisk.
-Widziałeś to, wszystkie kręgle zbiliśmy-powiedziała brunetka przestając mnie tulić.
-Tak, widziałem. A teraz spróbuj sama.
Zrobiłem krok do tyłu, dając wolną przestrzeń brunetce do rzucania. Dziewczyna wzięła do ręki różową kule, zrobiła dość duży zamach i puściła kule pchnąc ją prosto na białe kręgle. Wszystkie białe pachołki zostały zbite przez brązowooką, ta podskoczyła ze szczęścia.
-Widzisz wystarczyło skupić się na jednym punkcie-przybiłem z Laurą piątkę.
-I mieć świetnego nauczyciela.
-Z skromności, nie zaprzeczę.
-Przyznaj się, ile dziewczyn miałeś przyjemność uczyć grać w kręgle?-brunetka wzięła kule do ręki i cisnęła nią w białe kręgle na końcu toru. Zbijając prawie wszystkie kręgle, ominąłem dziewczynę i wziąłem niebieską kule do ręki. Z brunetką rzucaliśmy na zmianę.
-Ty jesteś pierwszą którą uczyłem - rzuciłem kulą zbijając wszystkie kręgle.
-Serio?
-Tak
Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie nieśmiało.
*Oczami Laury*
Uśmiechnęłam się do Ross'a nieśmiało, w głębi duszy cieszyłam się że to mnie pierwszą uczył grać w kręgle. Przez tą chwile kiedy blondyn stał za mną trzymając mi jedną ręke na mojej dłoni,  w której trzymałam różową kule, a drugą na mojej tali mogłam wdychać jego zapach. Pachniał on drogimi perfumami. Pograliśmy w kręgle jeszcze pół godzinki, a potem wszyscy powolnym krokiem ruszyliśmy w stronę kina, które znajdowało się na końcu centrum handlowego.
***
Po wyjściu z kina wszyscy dzieliśmy się opiniami na temat obejrzanego filmu. Mi osobiście film się podobał, pokój zabaw przerósł moje wyobrażenia. Najbardziej podobało mi się jak Christian czekał na Anastasie przed helikopterem , a potem zabrał ją na przejażdżkę nim. Podobało mi się też bardzo przybycie Greya do miejsca pracy dziewczyny, ten moment kiedy Ana wchodzi w zakułek i zamiera na widok Szarego (dla tych co nie wiedzą to Christian Grey ma szary kolor oczu i w drugiej części Anastasia zaczyna nazywać go Szarym xd aut.)bezcenne. Choć muszę przyznać mimo tego że film był fajny to i tak sto razy bardziej wolę książkę. Zawsze książki są lepsze od filmów. Czasami przeszkadzało mi to że niektóre momenty w ogóle nie zgadzały się z treścią książki lub te najlepsze sceny z książki nie zostały zawarte w filmie. W kinie siedziałam koło Ross'a i Vanessy.
-Co sądzicie o filmie "Pięćdziesiąt twarzy Greya"?-zapytał się nas Riker, od razu po wyjściu z sali kinowej.
-Mi się tam film podobał-przyznała Van.
-Genialny był-stwierdził Rocky.
-Mi się film bardzo podobał. Muszę przyznać że Grey, jest nie wyżyty seksualnie-zaśmiałam się lekko.
-Racja-zgodził się ze mną Ross.
-Idziemy gdzieś jeszcze czy jedziemy już do domu?-zapytał się Riker.
-Jedziemy do domu-wszyscy zgodnie odpowiedzieliśmy.
Przez całą drogę do domu dzieliśmy się z Ross'em opiniami na temat "50 twarzy Greya" on stwierdził że film był super, ale i tak woli książkę. Spytałam się go który moment w filmie podobał się mu najbardziej odpowiedział że ten moment kiedy Christian przyszedł do pracy Any. Ross ostrzegł mnie, że może przez jakiś czas mówić jakieś zboczone aluzje i skojarzenia, ponieważ podłapał klimat z Greya. Dojechaliśmy już do domu, wysiedliśmy wszyscy z samochodu.
-Pa wszystkim do jutra. I dzięki za mile spędzony czas-razem z Van pożegnałyśmy się z Lynchami i Ellington'em.
-Pa do zobaczenia do jutra. I nie ma za co.
Każdy rozszedł się do swoich domów, to znaczy prawie każdy Ell poszedł razem z Lynchami do domu. Po przekroczeniu progu domu ja i moja siostra dostałyśmy szoku.
-Co się tutaj dzieje!?  

                                                                       ***
Witajcie kochani, przybywam do was z ósmym rozdziałem. Co do rozdziału powiem tak, że nawet podoba mi się to co napisałam, uważam że niektóre momenty były zabawne i że rozdział nie jest taki zły. Pogoda jest masakryczna od tych upałów głowa mnie boli. Pamiętajcie żeby dużo pić i nie stać zbyt długo na słońcu bez okrycia na głowie. Jak wam mijają wakacje? Mam nadzieje że dobrze. Musze wam powiedzieć, że od początku wakacji zaczęłam oglądać CSI: Kryminalne zagadki Las Vegas.